2 komentarze = rozdział (proszę o przeczytanie notki na dole)
Zrobiłam kolejne kilka kresek żyletką na nadgarstku.
- Danny, mogę na... - głos Rossa sprawił, że podskoczyłam, robiąc kolejne niechciane cięcie. Odwróciłam się ze łzami w oczach, zakrywając dłonią wszystkie rany.
- Przepra...
- Nie chcę Twoim przeprosin! - przerwał mi.
- Co jest znów nie tak? Co zrobiłem źle? Mówiłaś, że wszystko jest w porządku, a znów to zrobiłaś. Przepraszam, że tak Cię ranię!
- Ross, to nie z Twojego powodu! - szarpnęłam za jego nadgarstek, kiedy się odwrócił. Nie spojrzał na mnie. Nie dał mi wyjaśnić. Wyrwał rękę i wyszedł z łazienki. Akurat mieliśmy postój, więc wyszedł z busa i ruszył w nieznanym mi kierunku. Postanowiłam pobiec za nim, ale tuż przy wyjściu potknęłam się o czyjąś nogę, wywracając się. Podniosłam wzrok. Rocky i Ell przybyli piątkę. To był któryś z nich. Nie rozumiałam o co im chodzi, co się właśnie stało. Podniosłam się, ktoś poklepał mnie po ramieniu. Odwróciłam głowę i przełknęłam ślinę.
- Riker. - chciałam Go przytulić, ale odepchnął mnie od siebie z taką siłą, że wywróciłabym się, gdybym nie wpadła wprost w ramiona Rydel. Odzyskałam równowagę i odwróciłam się jej stronę.
- Tu suko. - jej dłoń napotkała mój policzek. Uderzyła mnie z taką siłą, że upadłam po raz kolejny. Nie mogłam oddychać, moje płuca płonęły. Wciągałam głośno powietrze, ale ono nie chciało trafić do moich płuc. Podniosłam wzrok. Mój widok był rozmazany przez łzy, więc ciężko było dostrzec kto gdzie stoi. Musiałam pozwolić łzom płynąć, żeby odzyskać normalne widzenie. Nade mną stał Ross. Śmiał się, kręcąc głową.
- Nienawidzę Cię. - uśmiechnął się. Nie mogłam oddychać. Chociaż tak bardzo próbowałam, była to teraz najcięższa rzecz, jaką mogłabym zrobić. Podniosłam się z podłogi i wybiegłam z busa. Biegłam przed siebie najszybciej jak potrafiłam. Moje uda paliły i domagały się o postój, ale ja nie chciałam się zatrzymywać. Chciałam biec najdalej jak potrafię - ignorowałam ból, ignorowałam mój stan, ignorowałam fakt, że zaraz skończy mi się powietrze. Po prostu biegłam, jakby to miało mnie uratować.
- Ja też siebie nienawidzę! - krzyknęłam najgłośniej jak mogłam, pędząc dalej przed siebie pustymi ulicami. W końcu coś mnie spowolniło. Nie mogłam już biec, bo z trudnością przychodziło mi chodzenie. Spojrzałam w dół. Byłam w wodzie. Rozejrzałam się dookoła. Wszędzie tylko woda. Nikogo, ani niczego więcej. Ta woda była bardziej zielona niż przeźroczysta, czy niebieska. Była brudna, ale to mnie nie odpychało. Szłam dalej, aż nie dosięgałam dna. Zanurkowałam i dopłynęłam do samego dna. W mojej głowie odbijały się echem słowa wszystkich. Co takiego zrobiłam? Dlaczego tak mnie potraktowali? Nie chciałam ich skrzywdzić i nie wiem, dlaczego tak mnie znienawidzili. Moje rany na ręce zaczęły szczypać, ale nie zważałam na to. Przyciągnęłam kolana pod brodę. Moje płuca domagały się powietrza, ale ja nie chciałam im go dawać. Wstrzymywałam je najdłużej jak potrafiłam. ,,No dalej Danny. Już możemy to zakończyć. Możemy skończyć z wszystkimi problemami. Żyletka nie będzie Ci już więcej potrzebna. Ulżymy wszystkim cierpieniom. Będziesz szczęśliwa. Tylko zacznij oddychać, Danny." - mówiła moja podświadomość. W końcu się poddałam. Nie walczyłam, nie krzyczałam. Zamknęłam oczy i odliczyłam do trzech, a później...zaczęłam oddychać. Topiłam się. To wszystko się kończyło. Nadchodziło moje zbawienie. Uchyliłam ostatni raz ciężkie powieki. Odwzajemniłam uśmiech kobiety, która głaskała mnie po głowie, a za jej plecami dostrzegłam kosę. Nie wzdrygnęłam się na ten widok. Ona była piękna. Taka spokojna i szczęśliwa. Tak jak śmierć, która właśnie nadeszła. Wtedy zrozumiałam. Ona była Śmiercią. Opuściłam powieki. Umarłam.
- Ross! - zerwałam się ze snu. Mogłam oddychać, choć przychodziło mi to z trudem. Oddychałam bardzo ciężko. Wciągałam powietrze tak szybko jak mogłam. Chciałam je zatrzymać. Nigdy więcej nie wypuszczać. Nie pozwolić mu odejść.
- Danny, jestem tutaj, wszystko dobrze, co się dzieje? - blondyn głaskał mnie po mokrych od potu włosach. Cała moja twarz była mokra. Pot pomieszał się z moimi łzami, które nawet teraz nie chciały przestać lecieć. Moje ubrania przyklejały się do mojego ciała. Cała byłam mokra od potu. Przypomniałam sobie o moim nadgarstku. Moje serce zabiło szybciej. Szybko podwinęłam rękaw koszulki. Nic tam nie było. Tylko stare blizny i gumka recepturka. Ścisnęłam swój nadgarstek i zamknęłam oczy. Odchyliłam głowę do tyłu, a mój oddech powoli się uspokajał.
- Nie pozwól mi umrzeć. - zaszlochałam. Ross patrzył na mnie, nie wiedząc o co chodzi, ale przytaknął, przytulając mnie mocno do siebie. Jego oczy...były pełne strachu, współczucia i czegoś, czego nie mogłam rozpoznać. - Kocham Cię, tak bardzo Cię kocham...nigdy więcej Cię nie zranię, przysięgam. - głos mi się załamał. Znów wybuchłam płaczem, a on znów przytulił mnie do siebie, mocniej niż wcześniej. W końcu się uspokoiłam. Wzięłam kilka głębokich wdechów i wstałam z łóżka, patrząc Rossowi w oczy. Przyglądał mi się gotowy do złapania mnie na wypadek, gdybym zaraz zemdlała, a jego oczy wciąż pytały, czy już dobrze.
- W porządku. - odpowiedziałam szeptem, chociaż niepotrzebnie. Nie chciałam nikogo obudzić, ale zdałam sobie sprawę, że nikt już nie śpi, przez moje krzyki. Przecież wszyscy mieli łóżka w tym samym pomieszczeniu, a biedny Ross musiał się cisnąć ze mną na jednym. - Idę pod prysznic. - odpowiedziałam już normalnym głosem. Przytaknął, a ja wzięłam ręcznik i moją ulubioną (jego) koszulkę, którą zawsze trzymałam pod poduszką. Nie pytajcie dlaczego. Takie przyzwyczajenie.
Stanęłam bez ubrań przed kabiną prysznicową. Włożyłam do środka tylko ręce - w jednej trzymałam prysznic, a drugim odkręciłam kurek z zimną wodą. Polałam strumieniem po dłoni, aby sprawdzić, czy jest na tyle zimna, żebym mogła tam wejść i nie dostać hipotermii. Kiedy była odpowiednia, powoli wsunęłam się do środka i odłożyłam prysznic na miejsce, tak, że jego strumienie spływały od moich włosów, na sam dół i znikały mi z oczu powoli spływając do odpływu. Potrzebowałam tylko ochłonąć i opłukać się z potu. To był tylko sen - odetchnęłam z ulgą. Sen, który był tak cholernie realny. Co, gdybym umarła naprawdę? Czy śmierć to naprawdę taka piękna kobieta, napawająca ludzi spokojem, czymś, czego szukają całe życie? Czy to naprawdę coś tak pięknego? Nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Bo nie chcę umierać, przynajmniej nie teraz, kiedy wszystko jest znów w normie.
- Danny? - usłyszałam głos Rossa. Sam już chyba ochłonął. Uchylił lekko drzwi i wślizgnął się do łazienki. Wyszłam spod prysznica, a on podał mi ręcznik. Kompletnie zignorował fakt, że stoję przed nim nago. Stał tam, patrząc w moje oczy, kiedy wycierałam całe ciało. Ja też patrzyłam w jego oczy, w których malowało się coś na kształt ulgi.
- Błagam powiedz mi, co Ci się śniło? Czy Cię skrzywdziłem? - zapytał, kiedy naciągałam na siebie bieliznę i jego koszulkę.
- Ja Ciebie. - odpowiedziałam smutno. - Nie chcę już o tym rozmawiać, dobrze? - przytaknął. Zbliżył się do mnie i złożył na moim czole delikatny jak piórko pocałunek. Automatycznie przymknęłam wtedy oczy. Otworzyłam je dopiero, gdy złapał mnie za dłonie i zdałam sobie sprawę, że już zabrał swoje gorące usta. Spojrzał mi w oczy jeszcze raz. Uśmiechnęłam się, dając mu do zrozumienia, że w porządku, a on wyszedł z łazienki. Ja wysuszyłam włosy i zrobiłam to co on. Szłam właśnie do łóżka, kiedy potknęłam się o czyjąś nogę. Podniosłam się tak szybko, jak upadłam, patrząc na Rocky'ego i Ellingtona stojących przede mną z szeroko otwartymi oczami. Spodziewałam się spoliczkowania od Rydel, ale nigdzie jej nie było.
- Ty idioto, mówiłem, żebyś uważał! - krzyknął w końcu Rocky, zdzielając Ratliffa w tył głowy.
- Przepraszamy. - odpowiedzieli równocześnie i przytulili mnie mocno. Odetchnęłam z ulgą. Ten sen zniszczył moją psychikę, z którą powoli było coraz lepiej. A może to był jakiś znak? Strzeliłam sobie z całej siły gumką w rękę. Po to ją miałam - żeby strzelać za każdym razem, gdy pomyślę o żyletce. A odkąd się obudziłam, myślałam głównie o tym. Wróciłam do łóżka i wślizgnęłam się obok Rossa, kładąc mu głowę na klatce piersiowej. Nie przykrywałam się, było mi zbyt gorąco.
- Kocham Cię. - szepnął i pocałował mnie w czubek głowy.
- Ja Ciebie też. - odpowiedziałam. Nie chciało mi się spać. Nie chciałam zamykać oczu, bo bałam się zobaczyć to co godzinę temu.
_______________________________
O, a jednak nie epilog!
Po pierwsze: PRZEPRASZAM! Wiem, obiecałam rozdział, jak będą dwa komentarze. Doszło do pięciu, a ja nadal nic. Miałam jakąś blokadę, odkąd postanowiłam, że Dan pojedzie z nimi w trasę, ale w końcu wymyśliłam dziś to. Wiem, że jest krótki i może nie jakiś super, ale no...mnie się nawet podoba.
Po drugie: Zbliżamy się małymi kroczkami do końca bloga. Malutkimi, naprawdę. Nie mam zaplanowane ile będzie tu rozdziałów, ale od samego początku (zabrzmi bezsensownie) mam zaplanowany koniec. Wiem, jak blog się skończy i szczerze mówiąc, myślałam, że to nadejdzie później, ale z tego co widzę, to stanie się trochę szybciej niż planowałam. ALE. Mam też plany co do drugiej części tego opowiadania. Myślę, że będzie to nawet oryginalne, bo ja przynajmniej nie spotkałam się nigdy z takim ff (z takim tematem). No i moje pytanie to: CZY CHIELIBYŚCIE TAKI DRUGI SEZON? Odpowiedzcie w komentarzach, bo jak ten to musiałabym sobie sporo rzeczy ogarnąć. Może nie jest Was super dużo, ale jestem wdzięczna, że w ogóle jesteście, więc jeżeli chcielibyście taką drugą część to... będziecie ją mieli ;) Kocham Was <3 Do rozdziału :*