poniedziałek, 25 maja 2015

#36


                                                                                 2 komentarze = rozdział




Siedziałam w kuchni i mieszałam łyżką w płatkach, których i tak nie miałam zamiaru zjeść. Zastanawiałam się, czy naprawdę można być aż tak tępym jak ja? Czy to możliwe, że niszczyłam wszystko, czego się dotknęłam?
- Skarbie, wiem, że to nie najlepszy moment, ale musimy porozmawiać. - powiedziała ciocia, przysiadając się do mnie. Przeniosłam na nią swój wzrok i starałam skupić się na tym, co ma mi do powiedzenia, ale nie było to takie łatwe. Westchnęłam, odsuwając od siebie miskę.
- Więc?
- Ja...od dłuższego czasu staram się o adopcje J'a, tylko... - zmarszczyłam brwi, przełykając ślinę. Ukrywała to i przede mną i przed J'em? Jak mogła, on miał prawo decydować!
- I nie powiedziałeś ani mnie, ani jemu?!
- Danny...słyszysz co mówisz? J wie o tym od początku. Razem podejmowaliśmy decyzję czy on na pewno tego chce i nie oskarżaj mnie.
- Czyli tylko ja tego nie wiedziałam? - mój ton złagodniał, ale czułam się rozczarowana, że nie wiem o takich rzeczach.
- Kiedy mieliśmy Ci powiedzieć? Kiedy prawie w ogóle nie spędzałaś czasu w domu? Myślisz, że czemu czasem zabraniałam Ci wychodzić z Rossem? Brakowało nam Cię, ale nawet jak Ci nie pozwalałam to siedziałaś u siebie w pokoju i do nikogo się nie odzywałaś. - westchnęłam. Ciocia miała rację. Byłam tak zapatrzona w siebie, że nie wiedziałam nawet, że ma zamiar zaadoptować mojego przyrodniego brata.
- Okej, ale widzę, że chcesz coś jeszcze powiedzieć.
- Tak. Odkąd J odszedł od matki, ona...zignorowała to. Nie dzwoniła, nie przychodziła, jakby on nigdy nie istniał. J bardzo się cieszył, nie mógł już doczekać się sprawy, tylko... Martina nie chce podpisać papierów o zrzeknięcie się praw do niego.
- Co? Dlaczego? - wzruszyła ramionami. Nie mogłam uwierzyć, że ta Martina potrafić być tak podła. Czego jeszcze chciała od mojego brata? Wstałam od stolika i ruszyłam do jego pokoju. Zapukałam i uchyliłam delikatnie drzwi. J leżał z słuchawkami na uszach, więc nawet nie usłyszał, że weszłam. Było mi Go bardzo szkoda. Podeszłam do niego i powoli zsunęłam mu słuchawki.
- Hej... - uśmiechnęłam się na ułamek sekundy. Nie odezwał się, ale podniósł się do pozycji siedzącej. - Ciocia...powiedziała mi. Chciałabym, żebyś wiedział, że będzie dobrze. Ja i ciocia nie pozwolimy na to, żeby Martina nie podpisała tych papierów, ok? - przytaknął. Westchnęłam, widząc, że nie chce ze mną rozmawiać i podniosłam się, aby wyjść z pokoju.
- Danny... - zatrzymał mnie. Odwróciłam się patrząc na niego pytająco.
- Wiesz...kiedy się tu wprowadzałem inaczej sobie to wyobrażałem. Myślałem, że będziemy takim rodzeństwem...wiesz...wspierającym się. Tymczasem jestem tu już prawie rok, a Ty w czasie tego roku w ogóle ze mną nie rozmawiałaś. Nie ma Cię w domu i ciągle zajmujesz się swoimi sprawami. Nawet nie wiesz, że niedawno obchodziłem urodziny. - rozszerzyłam usta, nie mogąc uwierzyć, że to prawda. Nie wiedziałam, że mój brat miał urodziny? Jak bardzo musiałam być zajęta Rossem?
- Zawsze kiedy chciałem z Tobą porozmawiać o jakimś problemie, nie było Cię w domu, lub nie miałaś czasu. Zaczynam myśleć że może to lepiej, że Martina nie chce podpisać tych dokumentów? Będziesz miała spokój, bo chyba nie chcesz, abym był częścią tej rodziny. - w moich oczach zebrały się łzy, słysząc jego słowa. Jak mogłam nie chcieć? Był moim bratem, kochałam Go!
- J, to prawda. W ostatnim czasie byłam...bardzo zabiegana. Miałam swoje problemy i nie zwracałam uwagi na to, że możesz mieć swoje...byłam samolubna, wiem. Ale chcę to zmienić i chcę, żebyś mi znów ufał. Kocham Cię. JESTEŚ MOIM BRATEM. - przytaknął, przygryzając wargę.
Wyszłam z jego pokoju i szybko się ogarnęłam. Znalazłam w sypialni cioci papiery i zadzwoniłam do Matta.
- Nie wiesz jak się cieszę, że dzwonisz, bałem się, że już się nie odezwiesz.
- Musisz mi pomóc. - wyszeptałam do słuchawki, czekając na jego reakcję.

Chwilę później już stałam pod domem, oczekując, aż Matt się zjawi. W końcu z daleka zauważyłam samochód. Chłopak zatrzymał się obok mnie i kiedy wsiadłam od razu poprosił mnie o adres. Podałam mu Go i bez słowa ruszyliśmy do celu. Kiedy wysiadłam przeszedł mnie dreszcz, Dzielnica była naprawdę okropna. Roiło się tam od podejrzanych ludzi, głównie pijanych, lub naćpanych. Spojrzałam na kolegę, przygryzając wargę.
- Zostań tutaj, zaraz wracam - stęknęłam i już miałam wysiadać, kiedy złapał mnie za nadgarstek. Odwrócił mnie i spojrzałam w jego oczy.
- Chyba żartujesz. Nie puszczę Cię samej w takie miejsce. - rzucił, wysiadając razem ze mną. Podeszłam do drzwi i uniosłam rękę, chcąc zapukać,jednak od razu ją cofnęłam, bojąc się. Matt widząc to zapukał za mnie. Przygryzałam wewnętrzne strony policzków, czekając, aż ktoś nam otworzy. Jednak kiedy to się nie działo, zapukałam jeszcze raz.
- Danny? - kobieta uniosła brwi, mierząc mnie wzrokiem. Wyglądała okropnie. Martina była ubrana w stare dresy i jakiś naciągnięty sweter. Jej czarne, krótkie włosy były tłuste i opadały jej na czoło. Z jej domu dało się wyczuć woń alkoholu, nawet jeżeli nie stało się w środku. Mój wzrok zatrzymał się na chwilę na jej brzuchu, który wskazywał, że jest w ciąży.
- Podpisz to. - warknęłam, wyciągając w jej stronę papiery. Spojrzała na nie na ułamek sekundy, a potem znów przeniosła wzrok na mnie.
- Nie mogę. - szepnęła. Nabrałam powietrza, zerkając na Matta, który patrzył na nią marszcząc brwi. Miał minę pytającą ,,a Ty masz mózg?".  - To mój syn, a nie Wasz! - krzyknęła, próbując zamknąć drzwi, jednak mój przyjaciel włożył swoją nogę między nie, a framugę. Pchnął drzwi wchodząc do środka. Musiałam oddychać ustami, żeby nie zwymiotować. Oboje rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, w końcu znów patrząc na Martin'ę.
- Podpisz to, do cholery, albo nie chcesz wiedzieć, co się z Tobą stanie!
- Matt! - upomniałam Go, zauważając, że jej grozi.
- Co? Chcesz, żeby niszczyła życie Twojemu bratu?
- Kocham J'a i nie oddam Go wam! - wycedziła kobieta.
- Jeżeli naprawdę tak jest i chcesz jego szczęścia to to podpisz. - powiedziałam spokojnie.
- Chyba, że wolisz, żeby zabrali Ci kolejne dziecko, kiedy za kilka miesięcy zeznam, że nie ma tu warunków. - Matt przeniósł wzrok na jej brzuch. W jej oczach pojawiły się łzy, więc opuściła powieki. Przełknęłam ślinę. Na moment zrobiło mi się jej szkoda.
- Dobrze. - wykrztusiła, próbując się nie rozpłakać.
- Dobrze, co?  - warknął szatyn, zaciskając zęby.
- Dobrze, podpiszę dokumenty. - Szepnęła. Po jej policzku spłynęła łza, kiedy podałam jej papiery. Westchnęłam z ulgą. Podałam jej długopis, zauważając, że go nie posiada. Drżącą ręką podpisała właściwe miejsca i chwilę potem ja i Matt siedzieliśmy w samochodzie z papierami.
 - Dzięki. - uśmiechnęłam się d niego. - Gdybym poszła sama pewnie nic bym tam nie zdziałała. - dodałam po chwili.
- Nie ma sprawy. - zaśmiał się. - Skoczymy na frytki czy coś? - zapytał, unosząc brwi. Pokiwałam głową i ruszyliśmy bez słowa.
Kiedy weszliśmy do baru, od razu poczułam zapach frytek i burgerów. W moim żołądku zaburczało, kiedy cudowna woń się do niego dostała. Bar był bardzo skromny. Ściany tam były niebieskie, a na nich powieszone było wiele plakatów, przedstawiających roznegliżowane kobiety oraz kalendarzy, niektórych jeszcze na 2011 rok. Stoliki były białe, a każde krzesło było inne. Na środku stolików były serwetki, a obok nich sol i pieprz. Matt zamówił dla nas frytki i usiedliśmy do jednego ze stołów. Frytki były naprawdę smaczne, czego na pierwszy rzut oka nie można się było spodziewać. Ja zjadłam je od razu, a chłopakowi zostało jeszcze sporo. Przez cały ten czas wygłupialiśmy się. W końcu ucichliśmy i nastała dość krępująca cisza. Rozglądałam się po pomieszczeniu, próbując odwrócić uwagę od tego, jak bardzo czuję się niekomfortowo. Dopiero teraz dostrzegłam, że na jednej ze ścian wisi sporo fotografii.
- Od kiedy to robisz? - zapytał Matt, a ja skupiłam całą uwagę na nim. Przeniosłam na niego pytający wzrok, nie rozumiejąc o co mu chodzi. Wskazał na mnóstwo moich bransoletek na nadgarstku, wkładając do ust jedną z frytek.
- Od kiedy noszę bransoletki? - zaśmiałam się.
- Od kiedy się okaleczasz? - poprawił mnie.  Przełknęłam ślinę, a następnie przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, nie wiedząc, co mam mu odpowiedzieć. Błądziłam wzrokiem po jego frytkach i solniczce. Kreśliłam wzorki palcem w rozsypanej soli i dopiero teraz zauważyłam, że wyszły mi inicjały ,,R.L". Zmazałam je wierzchem dłoni, zaczynając mój rysunek od nowa.
- Rozumiem. Nie musisz mówić. Tylko tak nie milcz, bo czuję, jakbym zrobił coś złego. - powiedział, wstając od stolika i zabierając nasze papierowe, puste już talerzyki.
- Moglibyśmy jechać już do domu? Jestem zmęczona... - jęknęłam. Przytaknął, nie odzywając się i wróciliśmy do domu.
Rozebrałam się i weszłam do sypialni cioci. Leżała na łóżku czytając jakąś książkę. Podeszłam i położyłam obok niej papiery, odwracając się na pięcie, aby wyjść.
- Jak tego dokonałaś? - zapytała, ściągając okulary i patrząc na mnie z szeroko otwartymi ustami.
- Porozmawiałam z nią. - uśmiechnęłam się i wyszłam z jej pokoju. Poszłam do łazienki, aby wziąć prysznic. Zdjęłam moje bransoletki i zauważając motylka, którego namalował mi Ross, w moich oczach stanęły łzy. Zacisnęłam powieki, aby się nie wydostały i weszłam pod prysznic. Chwyciłam za gąbkę i wylałam na nią płyn, szorując z całej siły rysunek wykonany przez Lynch'a. Bolało mnie to - w końcu z całej siły jeździłam ostrą stroną gąbki po trzydniowych ranach. Nie było łatwo zmyć marker, ale wreszcie mi się udało. No, prawie. Pozostał w tamtym miejscu jeszcze mały ślad, ale już prawie niewidoczny. Umyłam całe ciało i wyszłam spod prysznica. Ubrałam się w piżamę - zgadnijcie czyją koszulkę założyłam? Uczesałam włosy i nasmarowałam twarz kremem. Sięgnęłam na półkę po telefon i starałam się otworzyć jego klapkę.
- Cholera... - zdenerwowałam się, kiedy nie potrafiłam tego zrobić. W końcu mi się udało i na podłogę upadł srebrny przedmiot. Schyliłam się i podniosłam go, znów nadstawiając rękę nad umywalkę. Nie wiem czemu - trzęsłam się. Nigdy nic takiego się nie działo. Jednak zignorowałam to. Nienawidzę siebie tak bardzo. Nie dość, że jestem brzydka, to jeszcze niszczę wszystko na czym mi zależy, jestem egoistką  i nie wiem kim jeszcze. Nie wiedziałam, że J ma urodziny. Byłam tak bardzo zajęta R5. Jak mogłam nie wiedzieć takich rzeczy? Kochałam mojego brata, naprawdę. Chciałam cofnąć czas i jakoś to wszystko naprawić. Naprawić sprawę z moim bratem i przyjaciółmi, chłopakiem. Dlaczego teraz wszyscy mnie nienawidzą? Matt chyba też jest na mnie zły, za to, jak się zachowałam. Mogłam mu wytłumaczyć, że nic się nie stało. On pewnie teraz czuje się winny, ale to tylko i wyłącznie moja wina, bo to ja po raz kolejny nie umiałam rozmawiać o swoich uczuciach.  I nie, nie użalam się nad sobą. Mówię tylko, jakie są realia.
 
     Opłukałam rękę chłodną wodą. Otworzyłam szafkę nad umywalką i znajdując w niej bandaż wyciągnęłam go. Obwiązałam nim nadgarstek i schowałam z powrotem do szafki. Nie chciałam pobrudzić sobie całej pościeli, a spanie w bandamce nie było wygodne.
  Położyłam się łóżka i patrząc w sufit ciągle myślałam o tym samym co w łazience. Przez te myśli nie spałam całą noc.

niedziela, 24 maja 2015

#35

                                                                     2 komentarze = rozdział

- Jak bardzo jest między Wami źle? - zapytała Rydel, kiedy przymierzała jedną z sukienek. Uniosłam brwi i przeniosłam na nią pytający wzrok. - No wiesz... po tym wszystkim. Ross ciągle jest przybity. Czasem wygląda jakby chciał to wszystko zostawić.
- Co ,,wszystko"? - zapytałam, oglądając jedną z sukienek.
- Sławę, koncerty... fanów. Zespół dla nas wszystkich jest bardzo ważny, ale wiem, że gdyby teraz miał wybór, on... nie chciałby...
- Dells... nie zrobi tego, spokojnie. Może teraz jest przybity, bo to dopiero drugi koncert w trasie. Ale wiem, że kiedy w końcu zaczniecie systematycznie koncertować, kiedy zobaczy radość fanów i poczuje znów muzykę, to będzie okej. To przejściowe... - kiwnęła głową.
- Co jest z tymi bandamkami? - skinęła głową na moją rękę.
- Co masz na myśli?
- No wiesz... kiedyś je nosiłaś i teraz znowu. Wczoraj czerwona, dziś fioletowa. Wracasz do starego stylu? - uśmiechnęła się. Z trudem odwzajemniłam jej uśmiech, nie będąc w stanie spojrzeć jej w oczy.
- Tak, one... podobają mi się. - skłamałam, patrząc w podłogę.
- Są spoko. - rzuciła - Hej, widzę, że posmutniałaś. Dan, ja nie chcę, żebyś czuła się teraz winna czy coś, po tym co powiedziałam.
- Wracajmy już. - zmieniłam temat. Przytaknęła i obie ruszyłyśmy do hotelu, gdzie chłopcy byli już gotowi i czekali tylko na nas. Zajechaliśmy do klubu, gdzie sprzęt był już wyłożony. Każdy ustawił się na swoim miejscach i rozpoczęła się próba. Stałam tam i byłam dumna. Moi przyjaciele i mój chłopak... byli tak utalentowani.
- Co jest młoda? - Riker wyrwał mnie z zamyślenia, pojawiając się nagle przy mnie. Zmierzyłam Go wzrokiem, nie za bardzo rozumiejąc jak to się stało. Ciągle był daleko ode mnie, a nagle w sekundzie pojawiał się obok, zawsze z tym samym pytaniem.
- Ja tylko...tak myślę...
- Nie myśl za dużo. Wiesz... kiedy myślisz o rzeczach, które Cię bolą...to sprawia, że bolą bardziej. Ja, wiem coś o tym. Wiem, że trudno nie myśleć. Jemu - wskazał wzrokiem na mojego chłopaka - też Cię brakuje. Jak nam wszystkim. Rozumiesz... ale to tylko jakiś czas. Nic się przez ten czas nie zmieni, okej? Myśl o czymś innym. - Nabrałam powietrza do płuc. Spojrzałam na Rossa, który wciąż był w swoim świecie. W końcu przeniósł swój wzrok ze strun gitary na mnie, nasze spojrzenia skrzyżowały się. Posłałam mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił.
   Koncert powoli się  się rozpoczynał, więc cały zespół zszedł ze sceny i poszedł na M&G z fanami. Ja poszłam za kulisy i tam czekałam na koncert. Nie chciałam narażać się na ataki zazdrosnych fanek.
- Jak było? - zapytał Ross, kiedy koncert się skończył, chwytając butelkę wody.
- Fantastycznie, jak zawsze. - uśmiechnęłam się - Możemy porozmawiać? - zapytałam. Przytaknął, zakręcając butelkę i odkładając ją na stolik. Założył swoją skórzaną kurtkę i wyszliśmy za klub. Usiadłam na krawężniku, wbijając wzrok w podłogę. Chwilę później usiadł koło mnie i patrzył na mnie wyczekująco.
- Myślałam trochę... - zaczęłam, wciąż na niego nie patrząc. - Rydel zasugerowała mi dzisiaj...to znaczy...Ross czy Ty byłbyś w stanie zostawić to? - wskazałam głową na klub, bo wiedziałam, że zrozumie o co mi chodził. Potrząsnął głową nawet się nie zastanawiając. Pociągnęłam nosem.
- Nie możesz rozważać takich decyzji. Nie możesz z tego nigdy rezygnować. Wiem ile to dla Ciebie znaczy. I nawet jeżeli zauważysz, że robię głupoty...nie możesz się o to obwiniać, okej? Ja sądzę, że...jeżeli w trasie ciągle masz wyglądać tak, jak dzisiaj i to z mojego powodu, to może...
- Nie powinienem wyjeżdżać w trasę? - zapytał, a jego ton głosu się zmienił. Wstał i założył ręce za głowę. Odszedł kawałek ode mnie i kopnął jakiś kamyk. Zamknęłam oczy, odchylając głowę do tyłu. Tak bardzo chciałam przestać ciągle go ranić. Spojrzałam na niego, dopiero kiedy usłyszałam dziwny dźwięk. Zobaczyłam jak z całej siły uderza pięścią o ścianę, zaciskając zęby. I tak w kółko.
- Ross! - krzyknęłam, podbiegając do niego i odciągając jego rękę od ściany. Wzdrygnęłam się na widok krwi sączącej się z jego knykci. Przygryzłam  wargę i skierowałam wzrok do nieba.
- Znowu chcesz odejść. Chcesz mnie zostawić jak zwykle. Za każdym razem, kiedy dzieje się źle Ty odchodzisz. Chcę żebyś umiała sobie z tym radzić, ale tak się chyba nie da. Danny, ja nie wiem czego Ty chcesz. Nie wiem na czym stoję. Zależy Ci na mnie? Bo mnie na Tobie bardzo. A na razie zachowujesz się, jakbym był dla Ciebie tylko zabawką. Zrywasz ze mną, za chwilę wracasz. Zrywasz, bo wiesz, że zawsze będę chciał żebyś wróciła . Bo Cię kocham. Więc dlaczego, do cholery, nie może być dobrze? Nie będę Cię trzymał na siłę. Jeśli chcesz odejść, odejdź. Ale ja będę o Tobie pamiętał. Zawsze pamiętam o tych, którzy odeszli. Tylko mam dość czekania, aż wrócisz i powiesz, że Ci jednak zależy. - spojrzał na mnie, a po jego policzkach spłynęły łzy. Nawet nie zdałam sobie sprawy, że po moich również, dopóki jedna z tych łez nie skapnęła na ziemię, na którą akurat przeniosłam wzrok.
- Po prostu wiem jak to jest jak za kim tęsknisz. Za bardzo mi na Tobie zależy, żebyś musiał przez to przechodzić...
- Mhm, czyli dla mojego dobra właśnie po raz kolejny mnie ranisz? - przełknęłam ślinę i nie chciałam więcej słuchać tego wszystkiego. Nie chciałam Go ranić i nie chciałam odchodzić. Zupełnie nie o to mi chodziło.
- Znów wszystko zrujnowałam? Nie to miałam...
- Obiecałaś, że nie zapomnisz. Nie zapominaj. A skoro chcesz to... - nabrał powietrza - droga wolna. - machnął ręką i wszedł z powrotem do klubu.
- Zostań ze mną, proszę. Chcę, żebyś został. - wyszeptałam, ale on już raczej tego nie usłyszał. Oparłam się o ścianę, spoglądając w gwiazdy. Zupełnie nie to miałam na myśli i nie chciałam, aby mnie zostawił. Chciałam dojść do porozumienia i zerwanie nie wchodziło w grę. Wybuchłam płaczem, osuwając się  na ziemię. Ukryłam twarz w dłoniach, nie mogąc się uspokoić. Nie wiem ile tak już siedziałam. Ocknęłam się dopiero, kiedy coś koło mnie upadło. Obróciłam się i zobaczyłam moją torbę. Uniosłam wzrok ku górze i kiedy zobaczyłam blondyna, serce mnie ściskało.
- Riker ja... on...
- To Twoje rzeczy. Przestań Go już ranić. I mnie. Po prostu na tym to skończmy. Bez żadnych powrotów.  - przerwał mi. Spojrzał mi w oczy ostatni raz i odszedł, tak jak Ross. Tak, jak oni wszyscy.
Podniosłam torbę i drżącymi nogami ruszyłam w poszukiwaniu taksówki. Szłam przed siebie, walcząc z myślami. Chciałam wrócić. Wrócić i powiedzieć, że nie o to mi chodziło. Ale on już by chyba tego nie zrozumiał. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, ze tak Go traktuję. Ciągle ktoś zaczepiał mnie pytaniem ,,wszystko w porządku?", ,,pomóc Ci w czymś?", ale ignorowałam te pytania i ciągle szłam przed siebie. Kiedy w końcu znalazłam jakąś taksówkę wsiadam do niej. Oparłam się o szybę, a moich słuchawkach rozbrzmiała piosenka ,,Your song" Room 94.  Oddalałam się od niego. Oddalałam się od nich. Będąc tak daleko nie było już  szansy na powrót.  W mojej głowie ciągle odbijały się echem słowa Rikera ,,przestań Go już ranić". Chciałam przestać. Dlatego nie wróciłam.
Znów wszystko zepsułam źle dobranymi słowami.
,, Za każdym razem kiedy dzieje się źle, Ty odchodzisz." 
,, Mam dość czekania, aż wrócisz i powiesz, że jednak Ci zależy" 
,, Bez żadnych powrotów."  
- Jesteśmy na miejscu... - zaczął kierowca, ale widząc, jak płaczę zmarszczył brwi, przyglądając mi się. - Wszystko w porządku? Chcesz, żebym Ci w czymś pomógł?
- Nie, ja...poradzę sobie, W porządku. - rzuciłam. Zapłaciłam mu i wyszłam z samochodu. Weszłam do domu, gdzie już w przedpokoju czekała na mnie ciocia. Mówiła coś do mnie, ale nie słuchałam. Zapłakana pobiegłam na górę i rzuciłam się na łóżko w moim pokoju. Nie chciałam znów wszystkiego zepsuć. Chciałam, żeby był ciągle obok mnie.
- Kochanie, co się dzieje? - zapytała ciocia, wchodząc do mojego pokoju. Usiadła obok mnie, a ja nic nie mówiąc wtuliłam się w nią. Poczułam, że głaska mnie po głowie. Chciałam jej powiedzieć, ale nie byłam w stanie. - Czy on Cię zranił?
- Ja jego. - tylko tyle potrafiłam powiedzieć w tamtej chwili.

piątek, 22 maja 2015

#34


                                                                       2 komentarze = rozdział


- Proszę, Danny, to jedyna szansa, żebyśmy się zobaczyli jeszcze zanim wyjadę ze Stanów... - głos Rossa rozbrzmiewał w telefonie, a ja z trudem powstrzymywałam  łzy. Gardło bolało mnie z powodu narastającej guli.
- Ross, ja...
- Ale dlaczego nie chcesz? Nie zależy Ci już na mnie?
- Po prostu za późno mnie poinformowałeś. Dlaczego nie mówiłeś wcześniej, że gracie w Nowym Yorku? Myślisz, że do jutra zdążę kupić bilet? Kto mnie tam zawiezie? Nie ma opcji... - powiedziałam, a serce rozpadało mi się na malutkie kawałeczki. Z jednej strony NY nie jest tak daleko, ale z drugiej to będzie jeszcze gorsze. Pojechać, zobaczyć Go i wrócić. W ten sposób nigdy nie przyzwyczaję się, że Go nie ma. Jednak w głębi mojego zepsutego serca, jest jakiś głos, który woła ,,jedź, żyj chwilą, on Cię potrzebuje". Też bardzo go potrzebowałam. Nie rozumiałam, dlaczego wcześniej nie powiedział mi o tym, że mamy okazję się zobaczyć podczas trasy.
- Dan, proszę Cię... - wyszeptał, a ja słyszałam, jak łamie mu się głos. Momentalnie łzy, które tak bardzo powstrzymywałam, spłynęły po moich policzkach. Zamyślona obróciłam się na plecy, a po całym moim ciele rozlał się ogromny ból. Rana na nich była jeszcze zbyt świeża, abym tak gwałtownie kładła się na nich.
- Ross, zadzwonię za chwilę. - rzuciłam i rozłączyłam się. Wygięłam plecy w łuk, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację. Zacisnęłam oczy i próbowałam zaczerpnąć powietrza. Nieproszone łzy zebrały mi się w oczach z powodu narastającego bólu. Nie tylko z powodu bólu pleców, ale serca również. Kiedy w końcu powietrze dostało się do moich płuc, a ból ustąpił, podniosłam się do pozycji siedzącej. Otarłam łzy wierzchem dłoni i zamknęłam oczy. Potem chwyciłam telefon i jak obiecałam, oddzwoniłam do blondyna.
- W ogóle to przecież nie potrzebujesz biletu, a przyjechać możesz taksówką, ja za nią zapłacę, a ciocia pewnie się zgodzi. Więc błagam Cię... - zaczął od razu, kiedy odebrał. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przełknęłam ślinę, a jedną ręką wciąż trzymałam się za plecy.
- Porozmawiam z ciocią. Ale musiałabym wyjechać jeszcze dziś w nocy, żeby zdążyć i  spędzić z Wami czas przed koncertem...
- Zostajemy tutaj do niedzieli wieczorem, więc zawsze możemy czas spędzić w niedzielę - jego głos się rozpromienił, a ja byłam pewna, że się uśmiecha.
- W takim razie kończę, cześć.
- Kocham Cię... - przygryzłam wargę.
- Ja Ciebie też.  Bardzo. - wyszeptałam i rozłączyłam się. Wstałam z łóżka i zdjęłam z suszarki moją ulubioną koszulkę. Jego koszulkę. Kochałam ją i gdybym mogła to najlepiej bym jej z siebie nie zdejmowała. Z szafki wyjęłam czarne leginsy, a z szuflady bieliznę. Weszłam do łazienki i umyłam się, a potem zaczęłam się ubierać. Właśnie wkładałam leginsy, kiedy przypadkowo zrzuciłam z umywalki mój telefon. Odpadła od niego klapka, a spod niej wyleciał mały, błyszczący przedmiot, który kiedyś tam schowałam i całkiem o nim zapomniałam. Schyliłam się i ujęłam go w palce. Przygryzałam wargę, obracając przedmiot w palcach kilka razy. Zamknęłam oczy i wystawiłam rękę nad umywalkę. Przyłożyłam żyletkę do skóry i powoli po niej przejechałam. I powtórzyłam ten ruch kilka razy. Razem z krwią leciały moje łzy. Zdawałam sobie sprawę, że to nic nie da. To nie rozwiąże moich problemów. Ale po prostu nie potrafiłam inaczej, kiedy żyletka wypadła mi z telefonu. Ból fizyczny na chwilę odwracał uwagę od bólu psychicznego. Wiedziałam, że to co robię to tylko ucieczka od problemów, a problemy trzeba rozwiązać, a nie od nich uciekać. Ale w tamtej chwili nie umiałam zrobić nic innego. Chciałam właśnie uciec. Podniosłam telefon i włożyłam tam żyletkę z powrotem, a rękę opłukałam wodą. To samo zrobiłam z umywalką. Założyłam koszulkę i upięłam włosy w kok, następnie wracając do pokoju. Schyliłam się i wyjęłam z szuflady czerwoną bandamkę i obwiązawszy nią nadgarstek, chwyciłam za torbę. Spakowałam do niej ubrania na następny dzień, kosmetyki i inne rzeczy, które mogły mi być potrzebne.  Zarzuciłam torbę na ramię i zeszłam na dół, w poszukiwaniu cioci. Jak zwykle nigdzie jej nie było, więc pozostał mi ogród. Była tam i robiła coś przy roślinach. Nabrałam powietrza i ułożyłam w głowie co jej powiedzieć.
- Ciociu... - zaczęłam. Odwróciła się uśmiechnięta, poprawiając na głowie kapelusz.
- Tak?
- No więc... pamiętasz jak zawsze chciałam jechać do NY? - uśmiechnęłam się, wzruszając ramionami. Przewróciła oczami.
- O nie. Coś Ty znowu wymyśliła?
- No wiesz... R5 wyjeżdżają na prawie rok. To jedyna szansa, żeby się z nimi jeszcze zobaczyć... - zrobiłam minę ,,zbitego pieska", patrząc jej w oczy.
- Na ile?
- Wyjadę dzisiaj i wrócę jutro wieczorem...
- Jedź... - westchnęła. Uśmiechnęłam się, rzucając jej się na szyję i ciągle powtarzając słowo ,,dziękuję". Potem ciocia dała mi trochę pieniędzy, które było mi głupio przyjąć, ale w końcu udało się jej mi je wcisnąć. Pożegnałam się z nią i zamówiłam taksówkę. Kiedy przyjechała, kierowca zapakował moją torbę do bagażnika, a ja zostawiłam sobie tylko telefon, portfel i słuchawki. Włożyłam słuchawki do uszu i rozbrzmiała w nich piosenka ,,Say something". Oparłam się o fotel, obserwując obraz za oknem. Poczułam wibrację w dłoni i spojrzałam na wyświetlacz telefonu, na którym widniał SMS od Rossa.
- I jak? Widzimy się jutro? - uśmiechnęłam się i zabrałam się za odpisywanie.
- Nie da rady. Ciocia się nie zgodziła. :( 
- Naprawdę? Cholera. R5 Family, szykujcie się na zawalony koncert.
- Co teraz robicie? 
- Siedzimy, a Ty?
- Leżę. Co będziecie robić około 23? - z tego co obliczyłam o tej własnie godzinie miałam być na miejscu.
- mamy próbę
- Gdzie? ^^
- W klubie, w którym gramy jutro. ,,v" *
- Dziwna nazwa...  - odpisałam i uniosłam brwi. Reszta droga zeszła mi na pisaniu SMSów z Rossem. Dzięki temu czas minął mi bardzo szybko. Kiedy dojechaliśmy pod klub, kierowca podał mi moją torbę, a ja zapłaciłam mu i ruszyłam w stronę wejścia. Byłam podekscytowana, na samą myśl o moim niespodziewanym wejściu na próbę R5 i już nie mogłam się doczekać, aż zobaczę ich miny. Weszłam do środka i o dziwo żaden ochroniarz mnie nie powstrzymywał.
- Witam Pani Honses. - powiedział jeden z nich, kiedy już byłam przy drzwiach do sali, w której odbywała się próba.
- Hej? - uniosłam brwi i pchnęłam drzwi. Ross siedział na krzesełku i śpiewał tak cicho, że nawet mikrofon nic nie dawał. Riker i Rocky siedzieli obok niego i oboje spoglądali na niego z uniesionymi brwiami. Rydel i Ell z tyłu ciągle rzucali sobie jakieś uśmiechy, spojrzenia i nic nie miało dla nich znaczenia. W końcu Ross podniósł głowę, a nasze spojrzenia skrzyżowały się. Otworzył szerzej oczy i zeskoczył ze sceny.
- Danny! - krzyknął, biegnąc do mnie. Wzrok wszystkich z zespołu został skierowany na mnie i każdy z nich uśmiechnął się do mnie. Nawet Riker. Nim się obejrzałam, Ross już był przy mnie. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on uniósł mnie, więc zgięłam nogi w kolanach. Obrócił się kilka razy wokół własnej osi, a potem postawił mnie. Spojrzał mi w oczy i przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, a następnie musnął ją swoimi ustami.
- Co tutaj robisz? - zapytał, opierając swoje czoło o moje.
- Zapraszałeś mnie przecież.
- Co tam młoda? - Riker, który w niewyjaśniony sposób znalazł się obok nas, poczochrał moje włosy. Przytuliłam Go, z resztą jak wszystkich i chwilę rozmawialiśmy.
- To może nie marnujcie czasu i przejdźcie się gdzieś... - Ell uniósł brwi dwukrotnie, na co Ross uderzył Go w ramię. Jednak jak zaproponował Ratliff wyszliśmy na zewnątrz, aby trochę pozwiedzać. Szliśmy za rękę przez Nowy York, a ja podziwiałam piękne widoki. To wszystko było naprawdę piękne.
- Idziemy na plażę? Woda jest raczej ciepła. - zaśmiał się Ross, wyrywając mnie z zamyślenia, a ja stuknęłam się palcem w czoło.
- Tu się uderz. - rzuciłam, a kiedy zdałam sobie sprawę, na czym aktualnie spoczął jego wzrok, schowałam rękę za plecy i przełknęłam ślinę. Cisza, która teraz nastała między nami stała się bardzo uciążliwa. Przygryzałam wargę, czekając, aż zacznie  na mnie krzyczeć.
- Po co Ci bandamka? - zapytał w końcu.
- Pasowała mi do ubrań. - skłamałam, ale wiedziałam, że mi nie uwierzył.
- Masz mnie za idiotę? - zapytał, na co pokręciłam głową. Chwycił za moją rękę i wyciągnął ją, odwiązując chustkę, a ja nie potrafiłam protestować. Stałam z głową spuszczoną w ziemię, czując na sobie jego wzrok. Dreszcze przeszły po moim ciele, kiedy opuszkami palców przejechał po moich ranach.
- Powiesz mi dlaczego to zrobiłaś? - zapytał, kiedy w końcu spojrzałam mu w oczy.
- Nie - wyszeptałam prawie bezgłośnie. Chwycił za moje dłonie, opierając swoje czoło o moje.
- What can I do to make you feel all right? - zanucił pod nosem słowa piosenki ,,Smile". Po moich policzkach spłynęły łzy, a on widząc to nucił dalej:
- Baby I don’t want to see you cry, no...
I wanna see you smile,
I wanna see you smile... - uśmiechnęłam się mimowolnie, próbując już nie płakać, jednak na nic. Wybuchnęłam płaczem, wtulając się w niego. Odwzajemnił mój uścisk. Czułam, jak głaszcze moje włosy. Przytuliłam go jeszcze mocniej, nie mogąc się uspokoić, a on prosił, abym nie płakała. W końcu odkleiłam się od niego i otarłam łzy, pociągając nosem.
- Przepraszam... - wykrztusiłam. Nic nie mówiąc, wyjął z tylnej kieszeni spodni marker i narysował na moim nadgarstku motylka z podpisem ,,Ross". Przeniosłam wzrok z niego na rysunek, który po chwili zasłonił mi, zawiązując mi z powrotem chustę. Znów spojrzał w moje oczy, a ja chciałam wierzyć, że ten rysunek coś da. Przejechałam językiem po dolnej wardze, a on chwycił mnie za rękę i poszliśmy dalej. W końcu wróciliśmy do hotelu, w którym R5 spali. Ross był jedyną osobą, która wiedziała o moim problemie i dbałam o to, aby nikt więcej nie zauważył moi ran. W pokoju ostrożnie położyłam się na łóżko, a Ross usiadł na jego brzegu, przyglądając mi się.
- No co? - zapytałam w końcu.
- Chcę wiedzieć. Czemu to robisz? - westchnęłam.
- Nie chcę o tym teraz rozmawiać.
- Nigdy nie chcesz rozmawiać o rzeczach, które są trudne. Ale trzymanie spraw dla siebie nie czyni ich mniej bolesnymi. Po prostu boli ludzi, od których się odcinasz. * - Odgięłam głowę do tyłu, zamykając oczy.
- Brakuje mi Ciebie. Nie chcę Cię stracić. Boję się Ciebie stracić. Jesteś dla mnie wszystkim. Może lepiej będzie jeżeli...
- Nie. - przerwał mi. - Nawet sobie nie żartuj. Nie zrezygnuję z Ciebie, rozumiesz? Tym razem nie pozwolę Ci odejść. Tylko Ty dajesz mi tyle radości i wiary, żebym olał przeciwności i zaufał miłości. Przetrwamy to, rozumiesz? - przytaknęłam. W jego oczach pojawiły się łzy. Poczułam ukłucie w sercu i chciałam zrobić wszystko, żeby nie był smutny przeze mnie. Przybliżyłam się do niego, układając głowę na jego kolanach. Wyciągnęłam jedną rękę i opuszkami palców błądziłam po jego twarzy, zatrzymując się na jego ustach. Schylił się i pocałował mnie namiętnie, a moja dłoń powędrowała teraz na jego policzek. Serce biło mi szybciej, a świat nie miał teraz znaczenia. Poczułam jak jego ręka przesuwa się z mojego uda na biodro i tam się zatrzymuje. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej nachalne i pożądliwe.
- Chodźmy na kolację. - odkleiłam się od niego, delikatnie Go odpychając. Zauważyłam w jego oczach zdziwienie i zawód. Uśmiechnęłam się przepraszająco i pociągnęłam Go za rękę, kierując się na jadalnię.

----------------
* ,,v" - wymyśliłam tę nazwę, taki klub nie istnieje xd
* ,,Nigdy nie chcesz rozmawiać o rzeczach, które są trudne. Ale trzymanie spraw dla siebie nie czyni ich mniej bolesnymi. Po prostu boli ludzi, od których się odcinasz." - to jest cytat z serialu ,, The Fosters".

Jestem zawiedziona liczbą komentarzy pod poprzednim rozdziałem, ale miałam wenę, napisałam więc dodam wcześniej, ale mam nadzieję, że tym razem nie będzie tylko jednego komentarza. Boję się, że zrobiłam coś nie tak i dlatego już nie komentujecie ;O

poniedziałek, 11 maja 2015

#33, sezon drugi


                                                                                2 komentarze = rozdział

Tydzień bez nich minął tak jak dzień pożegnania. Zalana łzami nawet nie wstawałam z łóżka. No może na chwilę, aby się umyć, lub pójść do toalety. Nawet nie jadłam, może w któryś z tych siedmiu dni zjadłam jakąś kanapkę, ale nie pamiętam. Nie czułam głodu. Nie czułam  w sumie nic, prócz smutku. Chciałam być znów przy nich. Przy R5. Przy moich przyjaciołach i moim chłopaku. Leżałam na łóżku sięgając po kolejną chusteczkę, kiedy w pokoju rozbrzmiał się dźwięk mojego dzwonka. Odnalazłam telefon na szafce i przewróciłam oczami, widząc kto dzwoni.
- Halo? - zaczęłam jak zawsze.
- Pójdziemy dziś gdzieś? - w słuchawce rozległ się entuzjastyczny głos chłopaka.
- Matt, ja...
- Nie kończ. Wiem. Nie masz ochoty i jesteś zmęczona. To cześć. - jego podekscytowanie jakby wygasło, a ja miałam wyrzuty sumienia. Rozłączył się, a ja jeszcze chwilę  trzymałam telefon przy uchu. Westchnęłam. Nie mogę przez rok siedzieć w pokoju i płakać. Od czegoś trzeba zacząć. I mimo, że mam ochotę położyć się do łóżka i usnąć, a obudzić się dopiero na powrót R5, stwierdziłam, że muszę coś ze sobą zrobić. Tym bardziej, że Matt wydzwania do mnie z propozycją wyjścia gdzieś już od tygodnia. Oblizałam usta i wybrałam numer chłopaka. Przygryzłam wargę kiedy w słuchawce rozległ się sygnał.
- Tak? - przełknęłam ślinę.
- Gdzie konkretnie chciałbyś wyskoczyć? - zapytałam, przygryzając wewnętrzną stronę policzka.
- Może do moich znajomych? Posiedzielibyśmy sobie, porozmawiali... - poczułam, że serce bije mi szybciej. Bałam się? Chyba tak. Spędzanie czasu z ludźmi, których nie znam, na dodatek znajomymi Matt'a? Może jeszcze tymi samymi, którzy prawie mi coś zrobili?
- To co? - głos chłopaka wyrwał mnie z zamyślenia.
- Ok. - idiotko! Co Ty powiedziałaś?! Zacisnęłam oczy, zdając sobie sprawę na co właśnie się zgodziłam.
- To będę u Ciebie za godzinę, może być? - pokiwałam głową, ale zdając sobie sprawę, że on tego nie zobaczy rzuciłam krótkie ,,tak" i rozłączyłam się. Obracałam kilka razy telefon w ręku, myśląc nad moją głupotą, a potem wstałam i podeszłam do szafy. Otworzyłam mebel, wyjmując z niego biały t shirt z napisem ,,I think I'm in love. No wait...I was just hungry" oraz czarne rurki. Wyszłam z pokoju i ruszyłam do łazienki. Przeraziłam się swoim widokiem. Moje oczy były czerwone i napuchnięte. Włosy sterczały każdy w inną stronę. Na dodatek rana przy ustach ani trochę się nie goiła. Umyłam twarz i użyłam podkładu. Nałożyłam pod oczy korektor i musnęłam rzęsy tuszem. Ranę w kąciku ust również zamaskowałam korektorem. Uczesałam włosy i spięłam je w luźnego koka. Ubrałam się we wcześniej przygotowane ubrania i zeszłam do kuchni. Zrobiłam sobie tosta z serem, bo po raz pierwszy od tygodnia byłam głodna. Właśnie zmywałam po sobie talerz, kiedy po domu rozszedł się dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć i ujrzawszy Matt'a zmusiłam się do uśmiechu. Założyłam buty i czarną skórzaną kurtkę i wyszłam, zamykając za sobą drzwi. W ciszy wsiedliśmy do jego samochodu.
- O czym myślisz? - zapytał nagle. Mrugnęłam kilka razy odwracając się w jego stronę.
- O...niczym. - zbyłam Go, zauważając jak samochód się zatrzymuje.  - To tutaj? - wypuściłam powietrze przyglądając się okolicy. Było strasznie. Blok, pod którym się zatrzymywaliśmy był szary, a z jego ścian odpadał tynk. Na bloku widniały również różne żałosne napisy. Okolica była pusta, chociaż w niektórych oknach można było dostrzec ludzi, którzy uważnie się nam przyglądali. Wzdrygnęłam się, zdając sobie sprawę, że Matt czeka, aż wysiądę z samochodu. Wysiadłam, nadal dokładnie badając każdy skrawek tego miejsca. Bałam się. Weszliśmy do budynku i ku mojemu zdziwieniu zamiast w górę poszliśmy w dół.
- Gdzie idziemy? Do piwnicy? - zaczęłam oddychać szybciej. Bałam się coraz bardziej. Piwnice nie kojarzyły mi się dobrze. Bałam się też iść akurat tam z NIM. Może faktycznie wtedy mnie obronił, ale może chce mnie tylko wykorzystać? Odwrócił się, wyciągając rękę w moją stronę. Cofnęłam się do tyłu przyglądając się jego dłoni, a następnie patrząc mu w oczy. Pokiwałam głową, dając mu do zrozumienia, że nie zejdę na dół.
- Nie ufasz mi, prawda? - westchnął. Przełknęłam ślinę. - Proszę, chociaż spróbuj...nic Ci nie zrobię, jasne? - W jego oczach dostrzegłam coś, co pozwoliło mi mu uwierzyć. Ignorując jego rękę wyciągniętą w moją stronę, powoli ruszyłam za nim. Piwnice były tak samo straszne jak sam blok. W bardzo wielu miejscach porozstawiane były trutki na szczury. Drzwi do konkretnych piwnic były drewniane, a gdzieniegdzie tych drzwi brakowało. Ściany były popisane, a lampy wisiały tak nisko, że raz już uderzyłam o nie głową. Skręciliśmy, podchodząc do jednej z tych piwnic, gdzie brakowało drzwi. Na środku podłogi stała tam lampa, a dookoła niej siedzieli mężczyźni, ubrani w dresy i popijający alkohol, lub palący papierosy.
- Matt? Przyprowadziłeś dziewczynę? - odezwał się któryś z nich zachrypniętym głosem, podchodząc bliżej mnie. Położył kciuk na mojej brodzie, uwalniając spod nacisku zębów wargę, którą właśnie przygryzałam. Odwróciłam głowę w bok, tym samym zrzucając z siebie jego rękę. Splunął na ziemię, patrząc na mnie i uśmiechając się bezczelnie. Miałam ochotę zwymiotować.
- Jeżeli ma zamiar z nami przesiadywać, musi przejść test... - rzucił któryś z nich.
- Peter, to dziewczyna, dajcie spokój. - odpowiedział Matt, patrząc na mnie przepraszająco. Bałam się jeszcze bardziej niż na początku. Chciałam uciekać, ale kiedy widziałam Matt'a proszącego mnie o zaufanie i obiecującego, że nic mi nie zrobi było mi go szkoda. Chciał się dobrze bawić, obiecał, że będzie dobrze. Nie mógł tego przewidzieć. Przejdę ten test, cokolwiek mam zrobić, aby tylko on nie miał wyrzutów sumienia.
- Co mam zrobić? - wydukałam niepewnie. Matt i jak mniemam Peter wymienili kilka spojrzeń, a potem zaprowadzili mnie przed blok pod drzewo. Zmarszczyłam brwi nie wiedząc o co chodzi i spojrzałam na nich pytająco.
- Widzisz linę? - zapytał Peter wskazują na sznur, którego wcześniej nie widziałam. Zwróciłam wzrok ku górze i zakręciło mi się w głowie. Lina przywiązana była do gałęzi drzewa, która znajdowała się jakieś cztery metry od ziemi.
- Co...co mam z nią zrobić? - żałowałam, że się na to zgodziłam.
- Więc. Wejdź na gałąź i usiądź. Wytrzymaj na niej dwie minuty i zejdź. - uśmiechnął się. Otworzyłam oczy szerzej. Byłam pewna, że zaraz zwymiotuję. Powoli podeszłam do liny, chwytając ją i podciągając się. Chyba sama nie widziałam co robić. W moich żyłach buzowała adrenalina, a ja coraz szybciej pięłam się ku górze.
- Nie patrz w dół, nie patrz w dół. - wyszeptałam sama do siebie. Wiedziałam, że kiedy spojrzę spanikuję. Po moim czole spłynęła kropelka potu. Dłonie bardzo mnie już bolały, przypuszczałam, że są nieźle obtarte.  Nawet nie zauważyłam kiedy byłam już przy gałęzi. Analizowałam ją, próbując znaleźć sposób jak teraz na nią wejść. Bałam się puścić liny którąkolwiek ręką, bo byłam pewna, że wtedy spadnę. Nabrałam powietrza. Przymknęłam oczy i zarzuciłam lewą rękę na gałąź mocno się jej trzymając. Jak najszybciej zrobiłam to samo z drugą ręką i podciągnęłam się, powoli się obracając. Siedziałam. Odetchnęłam z ulgą. Naprawdę siedziałam. Żyję. Udało mi się.
- Nieźle! Teraz musisz wytrzymać dwie minuty! - krzyknął Peter, a ja nawet nie spojrzałam w dół. Ciągle patrzyłam w niebo, modląc się, aby być już na dole. - Złaź! - usłyszałam nagle i spojrzałam w dół. Zachwiałam się, jak najszybciej łapiąc się gałęzi aby nie spaść. Dwie minuty minęły naprawdę szybko. Powoli odwróciłam się, łapiąc się liny i zsuwając się w dół. Syknęłam, kiedy po raz kolejny zapiekły mnie dłonie. Powoli zniżałam się w dół. Zostało już niewiele do końca, jednak musiałam na chwilę się zatrzymać. Dłonie bardzo mnie piekły i traciłam siłę w rękach, postanowiłam, że chwila odpoczynku nic mi nie zrobi. Myliłam się. Spadłam z hukiem na ziemię. Upadłam na coś ostrego, co wbiło mi się w plecy. Próbowałam złapać oddech, ale nie mogłam. Czułam, jakbym się dusiła.
- Matt! - wykrztusiłam, łapczywie nabierając powietrza, które wciąż nie dostawało się do moich płuc. Nie mogłam się ruszyć. Wygięłam się w łuk, co sprawiło mi jeszcze większy ból. Matt klęczał obok mnie próbując coś zrobić.
- Zabieram Cię do szpitala. - rzucił, podnosząc się.
- Nie! - krzyknęłam najgłośniej, jak w tej chwili mogłam. Spojrzał na mnie unosząc brwi. Ja nie chciałam jechać do szpitala. Wszędzie, ale nie szpital. Błagam człowieku, nie rób mi tego. Proszę.
- Muszę Ci jakoś pomóc... - rzucił mi przepraszające spojrzenie i podniósł mnie, zanosząc do samochodu. Ułożył mnie na tylnym siedzeniu, a sam usiadł za kierownicą. Powoli odzyskiwałam oddech. Mogłam już powoli oddychać. Zamknęłam oczy, bo mimo to, że płuca już pracowały, ból nie ustępował. Nie wiem ile jechaliśmy. Przez całą drogę myślałam o ogromnym bólu.
Poczułam, że chłopak znów mnie podnosi i wyjmuje z samochodu. Zaniósł mnie do...szpitala. Nie chciałam, ale nie miałam już teraz wyboru.
    Wylądowałam w sali z lekarką. Siedziałam odwrócona do niej plecami. Nie miałam na sobie bluzki, bo usuwała mi kawałki szkła z rany. Trochę to bolało, ale obiecałam sobie, że wytrzymam.
- Jak to się właściwie stało? - zapytała nagle, a ja znów usłyszałam kawałek szkła odbijającego się od metalowej miseczki.
- Przewróciłam się po prostu. - skłamałam. Westchnęła. Wiedziałam, że nie uwierzyła, ale chyba nie miała siły się kłócić. Kiedy skończyła, nakleiła mi na ranę sporych rozmiarów plaster. Podała mi opakowanie tabletek przeciwbólowych i wyjaśniła jak i kiedy je zażywać. Tyle dobrze, że jestem już pełnoletnia i nie musieli zawiadamiać cioci. Matt odwiózł mnie do domu.  Przez całą drogę milczał.
- Przepraszam, ja... nie wiedziałem, że to się tak...
- Wiem. - przerwałam mu. - Wszystko w porządku. Naprawdę. - wymusiłam uśmiech. Wszystko mnie bolało, ale nie miałam mu tego za złe. Westchnął. Wysiadłam z samochodu i skierowałam się do mojego pokoju. Postanowiłam nie brać prysznica, bo rana była jeszcze świeża. Sama lekarka, powiedziała, że lepiej, abym dzisiaj tego nie robiła. Przebrałam się w piżamę i umyłam tylko twarz oraz zęby. Położyłam się na łóżku na brzuchu, starając się usnąć. Mimo tego, że wzięłam już drugą tabletkę, ból nie ustępował.
------
to jeden z najgorszych rozdziałów jakie napisałam ;-; 

wtorek, 5 maja 2015

Nagłówek

Nagłówek zrobiła mi Oliwia z bloga: We should say goodbye - polecam zajrzeć :)

Co do rozdziału będzie na pewno w tym tygodniu, ale nie wiem jeszcze kiedy, bo w tym tygodniu mam trochę testów, najwyżej będzie w weekend, ale może być wcześniej, chociaż nic nie obiecuję.
Także ten. ;P
Dziękuję za nagłówek i do rozdziału :*

niedziela, 3 maja 2015

#32 część II

                                                                     4 komentarze = rozdział.



- Znów mnie zostawiasz? - zapytałam, patrząc pusto przed siebie, ale próbując jak najbardziej unikać jego wzroku.
- Nie mogę zrezygnować z zespołu. To nasza druga trasa i to kolejna szansa na wybicie się. Kocham Cię, ale zespół i fani są dla mnie bardzo ważni. - pokiwałam głową, nie zważając na łzy cieknące po moich policzkach.
- Rozumiem. Nie chcę niszczyć Twoich marzeń, cieszę się, że Wam wychodzi. - uśmiechnęłam się. Naprawdę się cieszyłam, że jego marzenia się spełniają, jednak nie potrafiłam teraz myśleć tylko o nim. Wiedziałam, że nie przyjdzie mi to łatwo i wiedziałam, że choćbym starała się udawać najlepiej jak potrafię, nie ukryję mojego załamania. Ross mówił coś jeszcze, ale słyszałam jego głos jakby z oddali, a jego słowa nie docierały do mnie. Wszystkie wspomnienia postanowiły powrócić akurat teraz, a każde z nich wbijało się w moje ciało, jak roztrzaskane szkło, zadając mi przy tym ogromny ból. Moje serce było już całe w odłamkach szkieł. Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy wszyscy zebrali się w salonie. Rozejrzałam się po nich dookoła, zostawiając na każdym z nich wzrok pełen cierpienia.
- Danny, ja...
- Będę tęskniła. - rzuciłam się blondynce w ramiona, pozwalając głaskać się po głowie. Czułam się, jakby ktoś uciął mi skrzydła - i to w czasie lotu. Upadałam powoli, uderzając z hukiem o ziemię. Roztrzaskując się przy tym jak jakaś porcelana. Z oddali docierały do mnie słowa, które co jakiś czas ktoś wypowiadał, jednak nie mogłam ich usłyszeć. Pozwoliłam łzom płynąć już całkowicie, nie starając się ich powstrzymać.
Jesteś egoistką, oni też to przeżywają, ich też to boli. - podświadomość próbowała się odezwać, ale miała rację. Wyswobodziłam się z uścisku Rydel, ocierając łzy.
- Naprawdę cieszę się, że idzie Wam coraz lepiej. Będę tęskniła, ale dam radę. - uśmiechnęłam się. - Kiedy wyjeżdżacie?
- Jutro... - wyszeptał Riker. Poczułam, jakby ktoś mnie dusił. Niewidzialny sznur, zaciśnięty na mojej szyi, odcinający mi dostęp do powietrza. Próbowałam go zaczerpnąć, jednak nie potrafiłam. Na ułamek sekundy czułam się, jakbym tonęła. W końcu powietrze dostało się do moich płuc, a ja zaczęłam je zachłannie łapać, jakbym chciała zabrać go najwięcej, ile się da i schować głęboko w moich płucach.
- O której? - zadałam kolejne pytanie, chociaż bałam się, że znów stanie się z moim ciałem coś okropnego.
- O dwunastej mamy samolot. - ktoś odpowiedział, ale nie wiem kto. Widziałam tylko ciemność, a słowa docierały do mnie z opóźnieniem.
- Mogę wpaść tu wcześniej i się pożegnać? - zapytałam,  mimo, że znałam odpowiedź.
- Jasne, że tak, nie wyobrażamy sobie wyjazdu, bez Twojego pożegnania. - tym razem mówił Rocky. Poznałam ten głos.
   Poszłam do przedpokoju i chwyciłam kurtkę. Założyłam moje żółte trampki i wyszłam z domu Lynch'ów. Miałam dziś nocować u nich, więc pewnie trochę się zdziwili, ale nie ukrywajmy - nie są idiotami, żeby twierdzić, że w takim stanie u nich zostanę.
  Kiedy wyszłam, opatuliło mnie chłodne powietrze, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Zadrżałam z zimna i zarzuciłam na siebie trzymaną w ręku kurtkę. Powoli skierowałam się do swojego domu, który akurat był trochę daleko. Nie ukrywam, że trochę bałam się iść przez ciemne uliczki L.A o drugiej, jednak starałam się złe myśli odrzucić na bok. Tak samo na bok próbowałam odrzucić myśli dotyczące R5 i tego, że znów tracę najważniejsze dla mnie osoby i to na taki długi czas. Nie wiem, czy los czyta nam w myślach i na przykład kiedy pomyślimy sobie ,,nie chcę naleśników na śniadanie" ktoś nagle stawia przed nami naleśniki i życzy smacznego, ale coś musi w tym być. Akurat kiedy myślałam, jak bardzo boję się tędy iść i, że nie chcę teraz nikogo spotkać, przeznaczenie postawiło przede mną grupkę chłopaków, wyglądających na takich w moim wieku. Czułam się, jakby los mówił mi ,,smacznego", tylko teraz nie chodziło o głupie naleśniki. Zatrzymałam się na chwilę, nabierając powietrza. Spięłam w sobie wszystkie mięśnie. Bolące mięśnie, w tej chwili bolała mnie nawet najmniejsza część mojego ciała. Ruszyłam przed siebie, wymijając tę grupkę. Usłyszałam ich śmiechy, a kiedy już byłam pewna, że jestem wystarczająco daleko i nie zechcą mnie gonić poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię, zatrzymując mnie tym samym.
- Gdzie się wybierasz? - usłyszałam, jak szepce mi do ucha. Przestałam oddychać, a moje szeroko otwarte oczy powiewał wiatr, przez co powoli zaczynały łzawić. - Chodź zabawimy się. - dodał, ciągnąc mnie w stronę reszty chłopaków. Chciałam krzyczeć, wyrywać się i uciekać, jednak byłam tak sparaliżowana, że ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
- Stary, co Ty odwalasz? - usłyszałam głos, inny niż ten przed chwilą.
- Szukaliśmy rozrywki, to znalazłem nam rozrywkę. - wszystkie zdania docierały do moich uszu tak, jakby w ogóle nie mówiono o mnie. Jakby mówiono to w jakimś filmie, który właśnie oglądam, ale niestety to nie był film. W końcu otrząsnęłam się, przez co gwałtownie wyrwałam rękę z uścisku chłopaka, wywracając się przy tym na ziemię  i uderzając twarzą o twardy asfalt. Poczułam się jak w każdym horrorze. Usłyszałam ich szydercze śmiechy, zaczęli się przybliżać, a ja zamiast wstać i uciekać, oddalałam się od nich czołgając się.
- Dobra, dajcie jej spokój. - zza całej tej grupki wyszedł nagle jakiś chłopak którego wcześniej nie zauważyłam, ale bądźmy szczerzy - nie patrzyłam na nikogo. Usłyszałam jakieś jęknięcia pod nosami reszty, którzy po chwili machnęli rękoma i odeszli w inną stronę. Został tylko ten jeden brunet i klękając obok mnie, podał mi chusteczkę.
- Wszystko w porządku? - zapytał, wyciągając rękę w moją stronę, jednak ja cofnęłam się do tyłu i wstałam sama.  Przytaknęłam na znak, że nic mi nie jest i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że spod mojej wargi sączy się krew. Użyłam chusteczki, którą mi dał, aby się wytrzeć, jednak przerażona ciągle nie spuszczałam z niego wzroku.
- Jestem Matt - wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja tylko zlustrowałam ją wzrokiem, po chwili znów patrząc na jego twarz.
- Danny. - rzuciłam oschle.
- Nie bój się mnie, nie jestem jak oni. Nic Ci nie zrobię, naprawdę. - przekonywał mnie. - Swoją drogą co robisz o tej porze sama w tej części L.A?
- Wracam do domu i gdyby nie Twoi koledzy może już bym tam była. - mówiłam z chusteczką przy wardze.
- Przepraszam. Chcesz, żebym Cię odprowadził?
- Skąd mam wiedzieć, że nie zapiszesz sobie mojego adresu, żeby potem przyjść z koleżkami i mnie okraść? - nie wiem, jakim cudem odważyłam się to powiedzieć. Przecież teraz mógł wpaść w szał, uderzyć mnie i zrobić jeszcze gorsze rzeczy, a on? On tylko westchnął.
- Nie ufasz mi? No okej, rozumiem. To miłej drogi. - powiedział, odwracając się.
- Chodź ze mną. - zatrzymałam Go. Wydawał się godny zaufania, a ja, szczególnie po tej sytuacji bałam się iść sama. Odprowadził mnie w ciszy pod sam dom. Droga bardzo mi się przedłużyła i w domu byłam dopiero o trzeciej trzynaście.
- A poczekaj! - zatrzymał mnie, kiedy byłam w progu drzwi. - Podasz mi Twój numer? - zapytał. Spojrzałam na niego pytająco i uniosłam brwi. - No wiesz, na wypadek jakbym chciał sprawdzić jak się będziesz jutro czuła. - jutro to w ogóle nie będę się czuła, pomyślałam. W ostateczności zapisałam mu swój numer w komórce i wślizgnęłam się po cichu do domu. Zdjęłam buty i odwiesiłam kurtkę, a potem  najciszej jak potrafiłam poszłam do pokoju. Przebrałam się w piżamę i rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam uwierzyć, że jutro znów się z nimi rozstanę. Przestałam już czuć, kiedy łzy spływały po moich policzkach. Znów ich tracę...
Sięgnęłam ręką pod poduszkę, wyjmując spod niej telefon. Ustawiłam budzik na dziewiątą, a zdając sobie sprawę, że już prawie szósta, zdziwiona zamknęłam oczy. Byłam pewna, że nie usnę, ale byłam tak zmęczona, na dodatek oczy piekły mnie od płaczu. Niedługo musiałam czekać, a oddałam się w ramiona Morfeusza.

  Kiedy wstałam, była ósma pięćdziesiąt jeden, więc wstałam zanim zadzwonił mój budzik. Wyłączyłam go, aby już nie dzwonił później niepotrzebnie i niechętnie poszłam pod prysznic. Tam moje łzy wymieszały się z wodą, ale nie zwracałam na to uwagi. Sięgnęłam po ręcznik i owinęłam się nim. Już chciałam wychodzić, ale coś mnie powstrzymało. W oczy rzuciła mi się położona na pralce koszulka Ross'a, w której ostatnio spałam. Automatycznie cofnęłam się do tyłu i oparłam się o ściankę prysznica. Zacisnęłam czy i przygryzłam wargę. Nie chciałam już płakać. Nie chciałam płakać. Powstrzymywanie było na nic. Łzy powoli lały się spod moich powiek, a ja osunęłam się po ściance w dół. Usiadłam i z głową wzniesioną do góry zaczęłam płakać jak małe dziecko.
- Danny? Wszystko ok? - usłyszałam nagle głos brata. Otarłam łzy i pociągnęłam nosem.
- Tak J, już idę. - powiedziałam, wychodząc spod prysznica.
- Nie musisz, po prostu się martwię, słyszałem jak płaczesz... - na to już nic nie odpowiedziałam. Spojrzałam w lustro i przeraziłam się. Miałam suche usta i oczy napuchnięte i czerwone od płaczu. W dodatku w lewym, dolnym kąciku ust miałam teraz ranę, po wczorajszym upadku. Skrzywiłam się i przemyłam twarz chłodną wodą. Potem ubrałam się w czarne rurki i białą koszulkę z logo supermana. Następnie wysuszyłam włosy i związałem je w kucyk. Później na twarz nałożyłam podkład. Pod oczy nałożyłam korektor i musnęłam rzęsy tuszem. Ranę w kąciku ust przypudrowałam, a same usta posmarowałam balsamem EOS o zapachu jagody. Obejrzałam się dokładnie w lustrze i kiedy stwierdziłam, że wyglądam dosyć znośnie, aby wyjść na zewnątrz, psiknęłam  się jeszcze perfumami i opuściłam łazienkę. Powoli zeszłam na dół i ubrałam moje czarne roshe oraz czarną, skórzaną kurtkę i wyszłam z domu, powoli kierując się do domu Lynch'ów.

- Rydel! - rzuciłam się blondynce na szyję. Oczywiście znów chciało mi się płakać, jakżeby inaczej. Mimo wszystko uśmiechałam się sztucznie. Nie chciałam, aby widzieli, że jest mi smutno i, że ich wyjazd to dla mnie koniec świata. Chciałam, aby myśleli, że jestem szczęśliwa, aby wyjechali szczęśliwi, nie przejmując się mną. Podeszłam do Rocky'ego i mocno Go uściskałam. Później Ellington poczochrał moje włosy, na co zaśmiałam się i uderzyłam Go delikatnie w ramię. Kiedy nadeszła kolej Riker'a, przygryzłam wargę nie do końca wiedząc, co mam zrobić. Odkąd wyznał mi, że się we mnie zakochał, bardzo się zmienił. Kiedyś mogłam mu mówić o wszystkim. Był moim najlepszym przyjacielem. Żeby tylko! Był jak brat. Kochałam Go, ale on chyba wciąż był zły i zazdrosny o Ross'a. Brakowało mi starego Riker'a.
- Danny, ja.. - zaczął pierwszy, po chwili ciszy. - Ja...będę tęsknił. - westchnął.
- Może to nienajlepszy moment, ale...brakuje mi Ciebie. - no i po co ja to mówię? Za dużo myślałam i w końcu myśli wypłynęły na wierzch. Zacisnęłam oczy, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Nie chciałam tego mówić, nie tutaj i nie dzisiaj. Podczas trasy nie mieli o mnie myśleć!
- Mi Ciebie też. - dotarło w końcu do moich uszu. Otworzyłam oczy, spoglądając na niego spod rzęs. - Wszystko zepsułem wtedy u Ciebie. - dodał, patrząc na swoje trampki.
- Nie zepsułeś...
- Nie mów tak. Kocham Cię i przez to wszystko niszczę. Nie potrafię się do Ciebie zbliżyć, bo się boję. Usuwanie się w kąt jest dla mnie teraz najlepszym rozwiązaniem. - wyznał. Spojrzałam na niego, szerzej otwierając oczy. Przytuliłam się do niego, czując, jak powoli i niepewnie odwzajemnia uścisk.
- Zacznijmy od nowa. - poprosiłam. Nie odpowiedział, tylko przytulił mnie jeszcze mocniej. Kiedy oderwałam się od niego, uśmiechnęliśmy się do siebie i zniknął gdzieś w busie, razem z Rydel, Ellington'em i Rocky'm. Obróciłam się do tyłu i zobaczyłam Ross'a, który wyczekiwał, aż się z nim pożegnam. Przez łzy obraz robił mi się coraz bardziej rozmyty, ale mrugnęłam oczami kilka razy, aby pozbyć się słonej wody. Podeszłam do niego i wtuliłam się w jego klatkę piersiową, wdychając jego perfumy. Słyszałam jak jego serce bije powoli i spokojnie. Uniosłam głowę i zauważyłam, jak przygląda mi się.
- Jesteś...
- Nie zapomnij o mnie. - poprosił przerywając mi. Pokręciłam głową, przełykając łzy.
- Nie zapomnę. - obiecałam. - Wróć. - dodałam jeszcze.
- Wrócę. Nie chcę Cię stracić. Jesteś dla mnie wszystkim, ja...obiecaj po prostu, że będziemy ze sobą rozmawiać. - spojrzał na mnie swoimi pięknymi, czekoladowymi oczami, a ja utonęłam na chwilę.
- Ross, spóźnimy się! - usłyszeliśmy głos Rydel i odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Ostatni raz musnęłam swoimi ustami jego wargi. Poczułam jego usta na moim czole, a chwilę później siedział już w busie, odjeżdżając i machając mi przez szybę. Zachowywałam jeszcze przez chwilę sztuczny uśmiech, odmachując mu, aby moment później dać upust emocjom i pozwolić swobodnie płynąć łzom. Stałam jeszcze jakiś czas w miejscu, a potem chwiejnym krokiem ruszyłam do domu.
________________
Zwiększyłam stawkę na 4 komentarze, nie wiem czemu xd Ale jak nie będzie, to dodam następny ja będą dwa. A jutro lub we wtorek dodam notkę, bo planuję tym rozdziałem zakończyć ,,1 sezon". :)

piątek, 1 maja 2015

#32 część I

                                                                        2 komentarze = rozdział



* 4 maja * * Ross*
   Tamtej nocy Danny spała bardzo głęboko i wstała dopiero po południu. Nie pamiętała nic, więc musiałem opowiedzieć jej o imprezie i o tym co się stało, a ta śmiała się razem ze mną.  Dzisiaj Danny ma urodziny. Planowałem ten dzień w sumie od dawna - chciałem zrobić dla Danny niespodziankę, której, mam nadzieję, nigdy nie zapomni.
- Wiesz co dziś jest? - do pokoju weszła Rydel, siadając na łóżku obok mnie.
- No nie wiem, poniedziałek? - zapytałem z sarkazmem.
- Bardzo śmieszne! - uderzyła mnie w ramię, na co zaśmiałem się. - Masz już jakiś pomysł jak ją czymś zająć? - zapytała, chyba bardziej podekscytowana ode mnie.
- Mam. Zabierzesz ją na jakieś zakupy czy coś. Goście są już zaproszeni, a Riker jedzie odebrać tort od mamy i dokupić kilka rzeczy. Ja jeszcze muszę odebrać prezent. Boję się, że się nie wyrobię! - spanikowałem.
- A nie może Ell jej czymś zająć? Ja chciałam pomóc w przyjęciu! - westchnęła. Rzuciłem jej błagalne spojrzenie, na co wywróciła oczami. - Dobra, idę do niej zadzwonić. - jęknęła i wyszła z pokoju.
Ja ubrałem się i pojechałem do jubilera, odebrać prezent dla Danny. W wyborze pomagała mi mama, więc myślę, że jej się spodoba. Kiedy wróciłem do domu, obdzwoniłem wszystkich gości, aby potwierdzić przyjęcie. Impreza miała odbyć się w moim ogródku, więc kiedy goście i prezent były załatwione, ja i Rocky zaczęliśmy przenosić głośniki i wieżę stereo na zewnątrz. Ryland w tym czasie zajmował się podłączeniem tego wszystkiego.
- Jestem! - krzyknął Riker w progu wyjścia na taras, obładowany reklamówkami. Przejąłem od niego reklamówkę, a ten zaniósł tort do kuchni. Na długim stole rozłożyliśmy biały obrus, a na nim poustawialiśmy napoje, Rocky przyniósł kilka misek z chipsami. Na stole znalazło się też kilka sałatek i różne ciasta. Oczywiście na 18 urodzinach nie mogło zabraknąć również alkoholu.
Później Riker razem z Rocky'm przywieszali różne dekoracje - w ogrodzie jak i w środku. Ryland testował jeszcze głośniki. Na samym końcu przywiesiliśmy w wielu miejscach kolorowe lampki. Około 17:00 (będę spolszczać godziny xd - od aut.) w domu rozległ się dzwonek do drzwi, co sygnalizowało przyjście gości. Poszedłem otworzyć, w czasie kiedy reszta sprawdzała jeszcze wszystkie szczegóły. Otworzyłem drzwi, w których stanęła Maia.
- Ross! - rozłożyła ręce w geście przytulenia. - Tak dawno Cię nie widziałam! - zaśmiała się.
- Racja. Dzięki, że wpadłaś, po tym jak Danny Cię poznała bardzo Cię polubiła. ( Danny raz udało się spotkać z Mai'ą, jednak nie opisywałam tego w opowiadaniu - od aut.)
- Z wzajemnością. A gdzie ona jest? - zapytała, rozglądając się po domu i szukając mojej dziewczyny.
- Rydel się nią zajęła, ale za niedługo będą. - sprostowałem, witając się z kolejnymi gośćmi. W między czasie przyszła jeszcze Stella, oraz Alex, Raini z Calum'em, J, kilka kuzynów Danny oraz Ell, który przez cały czas był u siebie.
- Stary, gdzie Ty byłeś?! - krzyknąłem, szturchając Go w ramię.
- Ross, zgubiłem prezent dla Dan i go szukałem! - zaśmiał się. - Ale już mam. - dodał, wskazując na urodzinową torebkę.
Wszyscy siedzieli już w ogrodzie słuchając muzyki i podjadając przekąski. Niektórzy już tańczyli, a inni np. aktorzy,  którzy dawno się nie widzieli, rozmawiali ze sobą o nowych filmach.
- Już są! - krzyknął nagle Ellington wbiegając do ogródka. Muzyka ucichła, a my wszyscy oczekiwaliśmy na wejście Rydel i Danny.

* Danny *
- Rydel, ja naprawdę nie mam siły, cały dzień ciągasz mnie po sklepach. - jęknęłam, jednak ta nie zważała na moje błagania, ciągnąć mnie w stronę ogrodu. Z bolącymi nogami szłam za nią, jednak najbardziej marzyłam teraz o gorącej kąpieli.
- Niespodzianka! - usłyszałam nagle głośny huk i odskoczyłam wtulając się w Rydel. Chwilę później odkleiłam się od niej, zdając sobie sprawę o co chodzi. Poczułam, jak po moim policzku spływa łza, kiedy zobaczyłam to wszystko. Ogród obwieszony kolorowymi lampkami i wypełniony gośćmi, oraz muzyka i przekąski. To było dla mnie? Jeszcze nigdy w życiu nie miałam tak wspaniałego przyjęcia. Uśmiechnęłam się, spoglądając na Rydel.
- Podoba Ci się? To był pomysł Ross'a. - klasnęła w dłonie, popychając mnie, abym w końcu podeszła do wszystkich. Na samym początku podbiegła do mnie Maia Mitchell, mocno mnie ściskając.
- Danny, wszystkiego najlepszego! - krzyknęła, na co uśmiechnęłam się i podziękowałam. Potem porozmawiałam jeszcze z kilkoma osobami.
- Stella?! - krzyknęłam, rzucając się blondynce na szyję. - Nawet nie wiesz jak tęskniłam. - szepnęłam i poczułam jak blondynka odwzajemnia uścisk.
- I jak? - usłyszałam, czując, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu w talii. Odwróciłam się, muskając swoimi wargami, wargi Ross'a.
- To Ty wymyśliłeś? - szepnęłam prosto w jego usta, zbliżając się do niego, aby znów Go pocałować, jednak poczułam szarpnięcie za ramię.
- O nie, tak nie będzie! - zaśmiała się ciocia, a chwilę później dołączyłam do niej ja i Ross. - Jesteś za młoda na całowanie. - zażartowała, po czym podeszła do niej Stella, odciągając ją od nas.
- Skoro na całowanie jesteś za młoda, to co by powiedziała o...
- Ross! - przerwałam mu, zakrywając dłonią jego usta, na co odpowiedział mi tylko śmiechem.
- Żartuję! Zatańczymy? - wyciągnął dłoń w moją stronę, po czym uczyniłam to samo i z uśmiechem ruszyliśmy na parkiet. Jedną ręką trzymał moją, a drugą położył na mojej tali. Ja tą, której nie trzymał, położyłam na jego ramieniu i zbliżyłam się, wtulając się w niego. Piosenka wcale nie była wolna, tylko my tańczyliśmy jak do wolnego. Uniósł jedną rękę, na co obróciłam się pod nią wokół własnej osi, znów się w niego wtulając.
- Dziękuję, za to wszystko.  - szepnęłam.
- Podoba Ci się? - zapytał, a ja mimo, że nie patrzyłam na jego twarz wiedziałam, że właśnie się uśmiechnął.
- No mówię przecież. To najlepszy prezent świata. - uśmiechnęłam się, patrząc mu w oczy, a potem musnęłam wargami czubek jego nosa.

  Alkoholu było coraz mniej, a goście, w tym ja i Ross, bawiliśmy się coraz lepiej. Wszyscy stali się pewniejsi siebie, pewnie właśnie przez alkohol, który wypili. Ciocia wróciła do domu  razem z niektórymi moimi kuzynami. Niektórzy goście znikali gdzieś w domu, a niektórzy powoli się zbierali, gdyż zbliżała się 1:00. Muzyka ucichła, ponieważ było już późno, ale mimo wszystko grała na tyle głośno, aby można było do niej tańczyć. Byłam coraz bardziej wykończona wszystkimi tańcami i dzisiejszym chodzeniem z Rydel po sklepach.Wcześniej odpakowałam jeszcze prezenty. Zrobiłam to, kiedy obecni byli jeszcze wszyscy goście, aby móc im podziękować.
- Mam dość. - jęknęłam opadając na kanapę. Wszyscy sprzątaliśmy po imprezie i mimo, że każdy protestował, twierdząc, że ja powinnam odpoczywać, pomogłam im, mając wyrzuty sumienia, że to przeze mnie i moje urodziny jest taki bałagan.
- Mam jeszcze coś dla Ciebie. - westchnął Ross, opadając na kanapę, obok mnie.
- Przesadzasz. - rzuciłam, czując się nieswojo z myślą, że wszyscy wydali już wystarczająco dużo pieniędzy na samo przyjęcie i prezenty. Myślałam, że prezentem od Ross'a, jest samo przyjęcie, ale pomyliłam się. Chłopak wyciągnął w moją stronę pudełko, wielkości mniej więcej takiej, jak kartka A4. Było w kolorze czerwonym, przewiązane białą wstążeczką. Otworzyłam je i moim oczom ukazało się mniejsze pudełeczko w złotym odcieniu, a pod nim - album na zdjęcia. Zdecydowałam się otworzyć najpierw album, który był wypełniony zdjęciami moimi i Ross'a, podpisanymi różnymi śmiesznymi cytatami. Pojawiały się tam też zdjęcia moje i Rydel, lub moje z całym R5. Na wspomnienie niektórych sytuacji, zarejestrowanych na zdjęciach wybuchałam śmiechem. Kiedy skończyłam oglądać album, przypomniałam sobie o drugim pudełeczku. Sięgnęłam po nie i kiedy je otworzyłam zobaczyłam delikatny, złoty łańcuszek, z zawieszką w kształcie serca.
- To musiało kosztować fortunę... - wydukałam, chwytając ostrożnie biżuterię w dłonie.
- Daj, zapnę Ci go. - uśmiechnął się Ross, przejmując ode mnie łańcuszek. Przeniosłam włosy z pleców na ramię, a po moim ciele przeszły ciarki, kiedy zimna biżuteria musnęła mój rozgrzany kark. Chwyciłam za zawieszkę w kształcie serca i dopiero teraz ujrzałam, że na jego przodzie są moje inicjały.  Zaś z drugiej strony widniał napis:
,, I wanna be your everything - R.L".
W moich oczach stanęły łzy wzruszenia. Moje usta odnalazły jego wargi. Pocałowałam Go namiętnie, najbardziej jak potrafiłam. Smakował alkoholem i miętą. Jedną rękę wplątałam w jego miękkie włosy, zaś drugą oparłam na jego klatce piersiowej. Oparłam swoje czoło o jego i oboje próbowaliśmy uspokoić swoje oddechy, po odklejeniu się od siebie.
- Jesteście tacy uroczy... - usłyszeliśmy i równocześnie odwróciliśmy się w stronę źródła dźwięku, którym okazał się Ellington.
- Dzięki. - wydyszałam, ponieważ mój oddech nadal się nie uspokoił i założyłam kosmyk włosów za ucho. Poczułam, że się rumienię.
- Co Wy zrobicie bez siebie prze prawie rok?! - dodał Rocky, opierając się łokciem o ramię Ratliff'a.
- Co? - zaśmiał się nerwowo Ross. - O czym Wy mówicie? - zapytał, a ja przeniosłam na niego swój przerażony wzrok.
- Nie powiedziałeś jej jeszcze o trasie? - powiedzieli równocześnie bruneci, i zostali spiorunowani wzrokiem przez Ross'a.
- To my się ulotnimy. - rzucił Ell, ciągnąc swojego przyjaciela za rękę po schodach.
- O czym oni mówili? - zapytałam, czując jak w moich oczach stają łzy, które teraz nie chciały wypłynąć, jakby czekały, aż się uspokoję.
- Chciałem Ci to powiedzieć po Twoich urodzinach... - powiedział, próbując mnie objąć, ale odepchnęłam Go. - Jedziemy w trasę...i ona będzie trwała... prawie rok. - zamarłam.