niedziela, 3 maja 2015

#32 część II

                                                                     4 komentarze = rozdział.



- Znów mnie zostawiasz? - zapytałam, patrząc pusto przed siebie, ale próbując jak najbardziej unikać jego wzroku.
- Nie mogę zrezygnować z zespołu. To nasza druga trasa i to kolejna szansa na wybicie się. Kocham Cię, ale zespół i fani są dla mnie bardzo ważni. - pokiwałam głową, nie zważając na łzy cieknące po moich policzkach.
- Rozumiem. Nie chcę niszczyć Twoich marzeń, cieszę się, że Wam wychodzi. - uśmiechnęłam się. Naprawdę się cieszyłam, że jego marzenia się spełniają, jednak nie potrafiłam teraz myśleć tylko o nim. Wiedziałam, że nie przyjdzie mi to łatwo i wiedziałam, że choćbym starała się udawać najlepiej jak potrafię, nie ukryję mojego załamania. Ross mówił coś jeszcze, ale słyszałam jego głos jakby z oddali, a jego słowa nie docierały do mnie. Wszystkie wspomnienia postanowiły powrócić akurat teraz, a każde z nich wbijało się w moje ciało, jak roztrzaskane szkło, zadając mi przy tym ogromny ból. Moje serce było już całe w odłamkach szkieł. Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy wszyscy zebrali się w salonie. Rozejrzałam się po nich dookoła, zostawiając na każdym z nich wzrok pełen cierpienia.
- Danny, ja...
- Będę tęskniła. - rzuciłam się blondynce w ramiona, pozwalając głaskać się po głowie. Czułam się, jakby ktoś uciął mi skrzydła - i to w czasie lotu. Upadałam powoli, uderzając z hukiem o ziemię. Roztrzaskując się przy tym jak jakaś porcelana. Z oddali docierały do mnie słowa, które co jakiś czas ktoś wypowiadał, jednak nie mogłam ich usłyszeć. Pozwoliłam łzom płynąć już całkowicie, nie starając się ich powstrzymać.
Jesteś egoistką, oni też to przeżywają, ich też to boli. - podświadomość próbowała się odezwać, ale miała rację. Wyswobodziłam się z uścisku Rydel, ocierając łzy.
- Naprawdę cieszę się, że idzie Wam coraz lepiej. Będę tęskniła, ale dam radę. - uśmiechnęłam się. - Kiedy wyjeżdżacie?
- Jutro... - wyszeptał Riker. Poczułam, jakby ktoś mnie dusił. Niewidzialny sznur, zaciśnięty na mojej szyi, odcinający mi dostęp do powietrza. Próbowałam go zaczerpnąć, jednak nie potrafiłam. Na ułamek sekundy czułam się, jakbym tonęła. W końcu powietrze dostało się do moich płuc, a ja zaczęłam je zachłannie łapać, jakbym chciała zabrać go najwięcej, ile się da i schować głęboko w moich płucach.
- O której? - zadałam kolejne pytanie, chociaż bałam się, że znów stanie się z moim ciałem coś okropnego.
- O dwunastej mamy samolot. - ktoś odpowiedział, ale nie wiem kto. Widziałam tylko ciemność, a słowa docierały do mnie z opóźnieniem.
- Mogę wpaść tu wcześniej i się pożegnać? - zapytałam,  mimo, że znałam odpowiedź.
- Jasne, że tak, nie wyobrażamy sobie wyjazdu, bez Twojego pożegnania. - tym razem mówił Rocky. Poznałam ten głos.
   Poszłam do przedpokoju i chwyciłam kurtkę. Założyłam moje żółte trampki i wyszłam z domu Lynch'ów. Miałam dziś nocować u nich, więc pewnie trochę się zdziwili, ale nie ukrywajmy - nie są idiotami, żeby twierdzić, że w takim stanie u nich zostanę.
  Kiedy wyszłam, opatuliło mnie chłodne powietrze, a na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Zadrżałam z zimna i zarzuciłam na siebie trzymaną w ręku kurtkę. Powoli skierowałam się do swojego domu, który akurat był trochę daleko. Nie ukrywam, że trochę bałam się iść przez ciemne uliczki L.A o drugiej, jednak starałam się złe myśli odrzucić na bok. Tak samo na bok próbowałam odrzucić myśli dotyczące R5 i tego, że znów tracę najważniejsze dla mnie osoby i to na taki długi czas. Nie wiem, czy los czyta nam w myślach i na przykład kiedy pomyślimy sobie ,,nie chcę naleśników na śniadanie" ktoś nagle stawia przed nami naleśniki i życzy smacznego, ale coś musi w tym być. Akurat kiedy myślałam, jak bardzo boję się tędy iść i, że nie chcę teraz nikogo spotkać, przeznaczenie postawiło przede mną grupkę chłopaków, wyglądających na takich w moim wieku. Czułam się, jakby los mówił mi ,,smacznego", tylko teraz nie chodziło o głupie naleśniki. Zatrzymałam się na chwilę, nabierając powietrza. Spięłam w sobie wszystkie mięśnie. Bolące mięśnie, w tej chwili bolała mnie nawet najmniejsza część mojego ciała. Ruszyłam przed siebie, wymijając tę grupkę. Usłyszałam ich śmiechy, a kiedy już byłam pewna, że jestem wystarczająco daleko i nie zechcą mnie gonić poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię, zatrzymując mnie tym samym.
- Gdzie się wybierasz? - usłyszałam, jak szepce mi do ucha. Przestałam oddychać, a moje szeroko otwarte oczy powiewał wiatr, przez co powoli zaczynały łzawić. - Chodź zabawimy się. - dodał, ciągnąc mnie w stronę reszty chłopaków. Chciałam krzyczeć, wyrywać się i uciekać, jednak byłam tak sparaliżowana, że ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
- Stary, co Ty odwalasz? - usłyszałam głos, inny niż ten przed chwilą.
- Szukaliśmy rozrywki, to znalazłem nam rozrywkę. - wszystkie zdania docierały do moich uszu tak, jakby w ogóle nie mówiono o mnie. Jakby mówiono to w jakimś filmie, który właśnie oglądam, ale niestety to nie był film. W końcu otrząsnęłam się, przez co gwałtownie wyrwałam rękę z uścisku chłopaka, wywracając się przy tym na ziemię  i uderzając twarzą o twardy asfalt. Poczułam się jak w każdym horrorze. Usłyszałam ich szydercze śmiechy, zaczęli się przybliżać, a ja zamiast wstać i uciekać, oddalałam się od nich czołgając się.
- Dobra, dajcie jej spokój. - zza całej tej grupki wyszedł nagle jakiś chłopak którego wcześniej nie zauważyłam, ale bądźmy szczerzy - nie patrzyłam na nikogo. Usłyszałam jakieś jęknięcia pod nosami reszty, którzy po chwili machnęli rękoma i odeszli w inną stronę. Został tylko ten jeden brunet i klękając obok mnie, podał mi chusteczkę.
- Wszystko w porządku? - zapytał, wyciągając rękę w moją stronę, jednak ja cofnęłam się do tyłu i wstałam sama.  Przytaknęłam na znak, że nic mi nie jest i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że spod mojej wargi sączy się krew. Użyłam chusteczki, którą mi dał, aby się wytrzeć, jednak przerażona ciągle nie spuszczałam z niego wzroku.
- Jestem Matt - wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja tylko zlustrowałam ją wzrokiem, po chwili znów patrząc na jego twarz.
- Danny. - rzuciłam oschle.
- Nie bój się mnie, nie jestem jak oni. Nic Ci nie zrobię, naprawdę. - przekonywał mnie. - Swoją drogą co robisz o tej porze sama w tej części L.A?
- Wracam do domu i gdyby nie Twoi koledzy może już bym tam była. - mówiłam z chusteczką przy wardze.
- Przepraszam. Chcesz, żebym Cię odprowadził?
- Skąd mam wiedzieć, że nie zapiszesz sobie mojego adresu, żeby potem przyjść z koleżkami i mnie okraść? - nie wiem, jakim cudem odważyłam się to powiedzieć. Przecież teraz mógł wpaść w szał, uderzyć mnie i zrobić jeszcze gorsze rzeczy, a on? On tylko westchnął.
- Nie ufasz mi? No okej, rozumiem. To miłej drogi. - powiedział, odwracając się.
- Chodź ze mną. - zatrzymałam Go. Wydawał się godny zaufania, a ja, szczególnie po tej sytuacji bałam się iść sama. Odprowadził mnie w ciszy pod sam dom. Droga bardzo mi się przedłużyła i w domu byłam dopiero o trzeciej trzynaście.
- A poczekaj! - zatrzymał mnie, kiedy byłam w progu drzwi. - Podasz mi Twój numer? - zapytał. Spojrzałam na niego pytająco i uniosłam brwi. - No wiesz, na wypadek jakbym chciał sprawdzić jak się będziesz jutro czuła. - jutro to w ogóle nie będę się czuła, pomyślałam. W ostateczności zapisałam mu swój numer w komórce i wślizgnęłam się po cichu do domu. Zdjęłam buty i odwiesiłam kurtkę, a potem  najciszej jak potrafiłam poszłam do pokoju. Przebrałam się w piżamę i rzuciłam się na łóżko. Nie mogłam uwierzyć, że jutro znów się z nimi rozstanę. Przestałam już czuć, kiedy łzy spływały po moich policzkach. Znów ich tracę...
Sięgnęłam ręką pod poduszkę, wyjmując spod niej telefon. Ustawiłam budzik na dziewiątą, a zdając sobie sprawę, że już prawie szósta, zdziwiona zamknęłam oczy. Byłam pewna, że nie usnę, ale byłam tak zmęczona, na dodatek oczy piekły mnie od płaczu. Niedługo musiałam czekać, a oddałam się w ramiona Morfeusza.

  Kiedy wstałam, była ósma pięćdziesiąt jeden, więc wstałam zanim zadzwonił mój budzik. Wyłączyłam go, aby już nie dzwonił później niepotrzebnie i niechętnie poszłam pod prysznic. Tam moje łzy wymieszały się z wodą, ale nie zwracałam na to uwagi. Sięgnęłam po ręcznik i owinęłam się nim. Już chciałam wychodzić, ale coś mnie powstrzymało. W oczy rzuciła mi się położona na pralce koszulka Ross'a, w której ostatnio spałam. Automatycznie cofnęłam się do tyłu i oparłam się o ściankę prysznica. Zacisnęłam czy i przygryzłam wargę. Nie chciałam już płakać. Nie chciałam płakać. Powstrzymywanie było na nic. Łzy powoli lały się spod moich powiek, a ja osunęłam się po ściance w dół. Usiadłam i z głową wzniesioną do góry zaczęłam płakać jak małe dziecko.
- Danny? Wszystko ok? - usłyszałam nagle głos brata. Otarłam łzy i pociągnęłam nosem.
- Tak J, już idę. - powiedziałam, wychodząc spod prysznica.
- Nie musisz, po prostu się martwię, słyszałem jak płaczesz... - na to już nic nie odpowiedziałam. Spojrzałam w lustro i przeraziłam się. Miałam suche usta i oczy napuchnięte i czerwone od płaczu. W dodatku w lewym, dolnym kąciku ust miałam teraz ranę, po wczorajszym upadku. Skrzywiłam się i przemyłam twarz chłodną wodą. Potem ubrałam się w czarne rurki i białą koszulkę z logo supermana. Następnie wysuszyłam włosy i związałem je w kucyk. Później na twarz nałożyłam podkład. Pod oczy nałożyłam korektor i musnęłam rzęsy tuszem. Ranę w kąciku ust przypudrowałam, a same usta posmarowałam balsamem EOS o zapachu jagody. Obejrzałam się dokładnie w lustrze i kiedy stwierdziłam, że wyglądam dosyć znośnie, aby wyjść na zewnątrz, psiknęłam  się jeszcze perfumami i opuściłam łazienkę. Powoli zeszłam na dół i ubrałam moje czarne roshe oraz czarną, skórzaną kurtkę i wyszłam z domu, powoli kierując się do domu Lynch'ów.

- Rydel! - rzuciłam się blondynce na szyję. Oczywiście znów chciało mi się płakać, jakżeby inaczej. Mimo wszystko uśmiechałam się sztucznie. Nie chciałam, aby widzieli, że jest mi smutno i, że ich wyjazd to dla mnie koniec świata. Chciałam, aby myśleli, że jestem szczęśliwa, aby wyjechali szczęśliwi, nie przejmując się mną. Podeszłam do Rocky'ego i mocno Go uściskałam. Później Ellington poczochrał moje włosy, na co zaśmiałam się i uderzyłam Go delikatnie w ramię. Kiedy nadeszła kolej Riker'a, przygryzłam wargę nie do końca wiedząc, co mam zrobić. Odkąd wyznał mi, że się we mnie zakochał, bardzo się zmienił. Kiedyś mogłam mu mówić o wszystkim. Był moim najlepszym przyjacielem. Żeby tylko! Był jak brat. Kochałam Go, ale on chyba wciąż był zły i zazdrosny o Ross'a. Brakowało mi starego Riker'a.
- Danny, ja.. - zaczął pierwszy, po chwili ciszy. - Ja...będę tęsknił. - westchnął.
- Może to nienajlepszy moment, ale...brakuje mi Ciebie. - no i po co ja to mówię? Za dużo myślałam i w końcu myśli wypłynęły na wierzch. Zacisnęłam oczy, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Nie chciałam tego mówić, nie tutaj i nie dzisiaj. Podczas trasy nie mieli o mnie myśleć!
- Mi Ciebie też. - dotarło w końcu do moich uszu. Otworzyłam oczy, spoglądając na niego spod rzęs. - Wszystko zepsułem wtedy u Ciebie. - dodał, patrząc na swoje trampki.
- Nie zepsułeś...
- Nie mów tak. Kocham Cię i przez to wszystko niszczę. Nie potrafię się do Ciebie zbliżyć, bo się boję. Usuwanie się w kąt jest dla mnie teraz najlepszym rozwiązaniem. - wyznał. Spojrzałam na niego, szerzej otwierając oczy. Przytuliłam się do niego, czując, jak powoli i niepewnie odwzajemnia uścisk.
- Zacznijmy od nowa. - poprosiłam. Nie odpowiedział, tylko przytulił mnie jeszcze mocniej. Kiedy oderwałam się od niego, uśmiechnęliśmy się do siebie i zniknął gdzieś w busie, razem z Rydel, Ellington'em i Rocky'm. Obróciłam się do tyłu i zobaczyłam Ross'a, który wyczekiwał, aż się z nim pożegnam. Przez łzy obraz robił mi się coraz bardziej rozmyty, ale mrugnęłam oczami kilka razy, aby pozbyć się słonej wody. Podeszłam do niego i wtuliłam się w jego klatkę piersiową, wdychając jego perfumy. Słyszałam jak jego serce bije powoli i spokojnie. Uniosłam głowę i zauważyłam, jak przygląda mi się.
- Jesteś...
- Nie zapomnij o mnie. - poprosił przerywając mi. Pokręciłam głową, przełykając łzy.
- Nie zapomnę. - obiecałam. - Wróć. - dodałam jeszcze.
- Wrócę. Nie chcę Cię stracić. Jesteś dla mnie wszystkim, ja...obiecaj po prostu, że będziemy ze sobą rozmawiać. - spojrzał na mnie swoimi pięknymi, czekoladowymi oczami, a ja utonęłam na chwilę.
- Ross, spóźnimy się! - usłyszeliśmy głos Rydel i odwróciliśmy się w tamtym kierunku. Ostatni raz musnęłam swoimi ustami jego wargi. Poczułam jego usta na moim czole, a chwilę później siedział już w busie, odjeżdżając i machając mi przez szybę. Zachowywałam jeszcze przez chwilę sztuczny uśmiech, odmachując mu, aby moment później dać upust emocjom i pozwolić swobodnie płynąć łzom. Stałam jeszcze jakiś czas w miejscu, a potem chwiejnym krokiem ruszyłam do domu.
________________
Zwiększyłam stawkę na 4 komentarze, nie wiem czemu xd Ale jak nie będzie, to dodam następny ja będą dwa. A jutro lub we wtorek dodam notkę, bo planuję tym rozdziałem zakończyć ,,1 sezon". :)

4 komentarze:

  1. Jezu.. Nie wiem co napisać...
    Ten Rozdział jest taki no inny.. Smutny? Tak smutny to jest bardzo dobre określenie. Łezka się w oku zakręciła, ja się zapytam, CO JA MAM ZA DURNĄ KOLEJKĘ USTAWIONĄ? W sumie, gdyby nie piosenka ''You're Beautiful'' James'a Blunt'a, ryczałabym jak na pogrzebie :'') Ta piosenka ociupinkę mi łzy powstrzymała. CIESZMY SIĘ I RADUJMY że nie była to piosenka One last Dance - przy tej piosence ryczałabym 885834953 lat.
    Głupia Rydel, przerwała taki słodziaśny moment.
    Lekcja
    Temat: Matt. - chłopak który dał chustkę.
    ON MI SIĘ PODEJRZANY WYDAJE, I TO BARDZO
    Niech spróbuje coś jej zrobić, nie daj Boże rozkocha ją w sobie.
    TO MU KŁAKI Z JEGO GŁOWY POWYRYWAM,
    DANNY NALEŻY DO ROSSA I DO NIKOGO WIĘCEJ! JASNE? JASNE.
    Tak się zastanawiam, co by te ludki nie dobre zrobiły Danny, jak by jej Matt (chłopaczyna której nie znoszę) nie uratował.. byłoby ciekawie XD Moje zdanie do Rossa:
    Ty tleniony blondynie jeden! Zamiast spędzić z nią ten ostatni dzień LEPIEJ BY BYŁO NOC (ALE CIII ^^) To ty poszedłeś się pakować czy Bóg wie co.. Ładnie to tak? Nie. Bożeeee ja popadnę w depresję jak Danny zacznie rozpaczać, ciąć się... A jak tak będzie to kto przybiegnie z pomocą? Chłopak od chusteczki.. BOŻE, A JAK ON JĄ POCAŁUJE? noo łot? o czym ja myślę? Za dużoo Narni.
    Już wiem jak opisać rozdział, SUPER, MEGA, MEGA SMUTNY, ALE MIÓD MALINA ♥
    ~ Martyna :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Okey, to jest najcudowniejszy i najsmutniejszy rozdzial jaki kiedykolwiek czytalam.
    Kobieto, gdzie ty bylas ze swoim blogiem dotychczs?
    Dlaczego ja jego nie czytalam wczesniej?!
    Zaluje. I to bardzo.
    Piszesz genialnie. Praktycznie przez caly czas mialam wielka gule w gardle i lzy naplywaly mi do oczu.
    A co do Matta.
    Cos czuje, ze on namiesza w zyciu Danny... Moze ona sie w nim zakocha? Zapomni o Rossie? Tak cos czuje... Czuje to w kosciach. Haha.
    Co by tu...
    Kurde no. Rozdzial niesamowity.
    Jutro po treningu na basenie gdy wroce do domu, dodam twoj blog do pewniej zakladki u mnie.
    Chyba juz sie domyslasz do jakiej xD
    Pisze, jakby to bylo cos najlepszego na swiecie (wg niektorych jest) a dla mnie nie jest :P
    Mam do cb prosbe.
    Dodalabys taki gadzet pt "Obserwatorzy"?
    Byloby mi naprawde latwiej, bo wtedy gdybym dolaczyla, na bloggerze pokazywaloby mi sie ze dodalas rozdzial.
    Zrobilabys to dla mnie? :)
    .
    .
    .
    Czekam oczywiscie na nastepny rozdzial. Jestem ciekawa jak to sie dalej potoczy.
    Piszesz genialnie dziewczyno.
    Masz talent!! Ogromny talent!
    To tyle ode mnie w kwestii tego rozdzialu
    Caluski od Tajemniczej ;**
    Ps. Przepraszam za bledy, ale pisalam na telefonie ten komentarz ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przez cały czas ja i mój blog byliśmy tutaj, nigdzie się nie ruszaliśmy! XD
      Co do gadżetu to (chyba) dodałam, ale nie jestem pewna, bo znając mnie pewnie zrobiłam coś nie tak, więc jak już tutaj będziesz to możesz sprawdzić i mi napisać, najwyżej zmienię :) Być w zakładce u Ciebie *,* no nieźle! ^^ Dziękuję za wszystko co napisałaś <3 no i do rozdziału (ogólnie to czekam na 72 u Ciebie :P)

      Usuń
  3. Mega piękny , jestem smutna że nie umiem pisać tak samo jak Ty po prostu zajebisty blog

    OdpowiedzUsuń