środa, 24 września 2014

#19


*oczami Ross'a.*

Operują  ją już z godzinę. Nie wiem co się dzieje. Dostałem SMS'a ,,przepraszam, już nie dałam rady" i od razu pojechałem do Danny. Nie zdążyłem się jeszcze niczego dowiedzieć.
Siedzę z jej ciocią w szpitalu w ciszy. O niczym nie rozmawiamy. No bo o czym? Z sali wyszedł lekarz i pielęgniarki wiozące Danny na łóżku, czy tam noszach. Od razu ja i jej ciocia podbiegliśmy do nich.
-Co z nią?!
-Pan jest kimś z rodziny?-zapytał lekarz, jakby to teraz było najważniejsze.
-Nie, jestem jej chłopakiem.-odpowiedziałem i spojrzałem na moją nieprzytomną dziewczynę.
-W takim razie musi Pan tu poczekać, a Panią zapraszam do mnie do gabinetu.-zwrócił się do ciotki Danny,  a pielęgniarki gdzieś  zawiozły Dan. Usiadłem w korytarzu i czekałem na jej ciocię.  Do oczu już po raz kolejny napłynęły mi te cholerne łzy, a ja nie umiałem ich powstrzymać. Po prostu jedna za drugą spłynęły mi po policzku. Dlaczego próbowała się zabić?! I czemu ja nie wiedziałem o jej problemach?! Byłem tak beznadziejny, że nawet nie wiedziałem, że moja dziewczyna ma jakiekolwiek problemy, które doprowadziły ją do próby samobójczej! W tym momencie wyszła z sali ciotka Danny z lekarzem. Przetarłem łzy i podszedłem do nich. Lekarz odszedł.
-I co z nią?-pociągnąłem nosem. 
-Połknęła dużą ilość środków nasennych. Miała płukanie żołądka. Jeszcze śpi, ale za niedługo powinna się wybudzić...-powiedziała i przetarła chusteczką łzy. - Ross, dziękuję, że przyjechałeś...
-To był mój obowiązek. Kocham Danny...
-Wiem. Wiesz, jesteście razem już ile...? Z 2 miesiące? A ja jeszcze nie miałam okazji Cię poznać. Mało o Tobie słyszałam. Danny ma pewnie swoje przyjaciółki od
 opowiadania im o Tobie. Poznaliśmy się w takich okropnych okolicznościach, ale widzę, że kochasz moją córkę. Tak, córkę. Tak ją traktuję. Jestem ciągle zapracowana. Więc kiedy miała mi o Tobie opowiedzieć? Nigdy nie ma mnie w domu. Nawet nie wiedziałam, że ma jakieś problemy, myślałam, że jest szczęśliwa!-znów zaczęła płakać.
-To nie jest pani wina. Nie może się pani o to obwiniać. J powinien za niedługo skończyć lekcje. Może pojadę i powiem mu, gdzie jesteśmy i przywiozę jeszcze jakieś rzeczy Danny?-zaproponowałem. 
-Mógłbyś? 
-Oczywiście.
-Bardzo Ci dziękuję! Może wpadniesz do nas na obiad jak Danny wyjdzie ze szpitala?
-Jasne, dziękuję.-uśmiechnąłem się i wyszedłem. 
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do domu Danny. W między czasie zadzwoniłem do Rydel.
-Halo?-usłyszałem po drugiej stronie.
-Danny jest w szpitalu...
-Jak to?! Ale co się stało?!
-Przyjedź do niej do domu, właśnie tam jadę po jakieś rzeczy dla niej. Tam wszystko Ci opowiem, ale nie martw się, jak na razie jest już dobrze.- uspokoiłem siostrę i się rozłączyłem. 

Zastukałem w drzwi, ponieważ J powinien być już w domu. I był. Otworzył mi.
-Ross? Gdzie jest Danny? Ciocia pewnie w pracy, ale Danny powinna już być. Jest z Tobą?-zadawał pytania.
-Nie, J. Danny jest w szpitalu. Próbowała popełnić samobójstwo....
-Co? Jak to? Nie, ale co z nią?!-krzyczał, a mi po policzku znowu spłynęły łzy.
-Już dobrze. Przyjechałem po rzeczy dla niej. Chcesz ze mną potem jechać? 
-Jasne!
-Przyjdzie jeszcze Rydel, bo kompletnie nie wiem, co mam zabrać. Otworzysz jej? 
-Tak, tak...-powiedział, a ja poszedłem na górę. Otworzyłem jej szafę, ale nie wiedziałem co mam zabrać. No bo... co się zabiera dziewczynie do szpitala? 
Usiadłem przy biurku i zobaczyłem dwie kartki. Jedną z wielkim napisem ,,ROSS" ,a drugi z napisem ,,CIOCIA". Rozłożyłem tę z moim imieniem i zacząłem czytać.

                                                   ,,Ross. W sumie to nie wiem po co Ci to piszę. Nie radzę sobie z problemami, wiesz? W szkole mnie dręczą. Dzisiaj mnie pobili, bo nie chciałam podać im Twojego numeru. Przepraszam, że jestem taka beznadziejna. Że często obrażam się o byle co. Przepraszam, że nie jestem taka idealna, jakbyś chciał. Nie chcę z Tobą zrywać. Wniosłeś do mojego życia wiele radości. Ale ja tak dłużej nie potrafię, Ross. Kocham Cię nad życie, wiesz? Ale sobie nie radzę. Te wszystkie problemy mnie dobijają. Nie chcę tak dłużej. Nie chcę, żebyś miał mnie za problem. Boję się iść jutro do szkoły. Nie zamierzam podać im Twojego numeru, więc wtedy znowu mnie pobiją i stracę wszystko. Zdecydowałam. Może i jestem ,,tchórzem", ale nie dam sobie dalej rady. Kocham Cię ponad wszystko.-Danny"

Co?! Nie, to nie możliwe...więc teoretycznie Danny próbowała się zabić z mojego powodu! To wszystko moja wina! Gdybym ie przyszedł wtedy do jej szkoły...
-Co z Danny?-do pokoju wpadła Rydel. Bez słowa podałem jej list i ukryłem twarz w dłoniach. Bez słowa wyszedłem przed dom. Zacząłem kopać jakiś kamień, który akurat napatoczył się pod moje nogi. Rzucałem kasztanami w drzewa i kopałem śmietniki. Wtedy poczułem na moim ramieniu dłoń. To Rydel. Przytuliła mnie bez słowa. Płakała.
-Z Danny już dobrze...ale to wszystko moja wina.- wyszeptałem, gdy się trochę uspokoiłem.
-To nie jest Twoja wina!-uspokoiła mnie.
-Jedźmy już...-powiedziałem ignorując to, co powiedziała. -spakowałaś już wszystko?
-Tak, torba jest na górze.
-Powiedz J'owi, że jedziemy. Ja idę po torbę.-powiedziałem i ruszyłem na górę. Spojrzałem jeszcze na biurko na którym leżały oba listy. Mój schowałem do kieszeni w kurtce, a cioci Danny do kieszenie w spodniach i wyszedłem. Zamknąłem dom kluczami, które zostawił J i wsiadłem do samochodu, w którym czekali już Rydel i J.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy.
W szpitalu od razu poszedłem na piętro, gdzie pewnie czekała ciocia Dan.
-J!-krzyknęła, gdy zobaczyła czternastolatka i przytuliła Go.
-Dzień dobry.-przywitała się Rydel.
-Cześć Delly...-ciotka Danny uśmiechnęła się. Właściwie to jej ciocia lepiej znała Rydel ode mnie.
Z sali wyszedł lekarz.
-Dziewczyna się obudziła. Możecie wejść, ale pojedynczo i na krótko. -
Wszyscy spojrzeliśmy na siebie. Ja wszedłem pierwszy. Spojrzałem na jej zabandażowany nadgarstek. Położyłem torbę z jej rzeczami obok łóżka i usiadłem na krzesełku.
-Przepraszam...-wyszeptała, a po jej policzku powoli spłynęła łza.
-Przestań...to wszystko przeze mnie. Gdybym nie przyszedł do tej szkoły, to by Ci nie dokuczali.
-Ross...oni mi dokuczają już 2 lata. To nie Twoja wina.
-i nic z tym nie robiłaś?
-A co miałam robić?-nie odpowiedziałem. Przytuliłem ją tylko. Potem musiałem wyjść, bo inni też chcieli wejść.

*oczami Danny.*
Po Ross'ie przyszła do mnie ciocia. Ciągle płakała, a ja nie chciałam na to patrzeć.
-Przepraszam, że nie było mnie przy Tobie...-pogłaskała mnie po głowie.
-To nie przez Ciebie. Tylko przez ludzi z mojej szkoły.
-Jak to?
-Normalnie. Ross mógł mnie nie ratować. Przynajmniej miałabym spokój. Ciągle mnie tam niszczyli...
-Danny nie mów tak! Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?!
-Miałaś swoje zmartwienia...-wymamrotałam.
Po cioci przyszła Rydel. Ona tylko płakała i ja płakałam. Nie rozmawiałyśmy. Kochałam z nią milczeć. To była moja najlepsza przyjaciółka. Skoro mogłam z nią milczeć, to mogłam z nią wszystko.
J rozpłakał się u mnie w sali, więc od razu wyszedł. Nie rozmawialiśmy. Potem wszyscy pojechali do domu, bo Ross kazał im odpocząć. On sam został ze mną. Położył się koło mnie na łóżku, a ponieważ było miejsca tylko na jedną osobę, leżałam prawie na nim, ale potem przyszedł lekarz i kazał mu zejść. Siadł więc na krześle.
-Obiecuję, że zniszczę tych wszystkich gnoi.-zakomunikował jak gdyby nigdy nic.
-Przestań Ross, nie chcę o nich teraz myśleć.
-Przepraszam...jak będziemy mieli dziecko...
-chwila co?-zaśmiałam się.
-No co?! Chyba będziemy mieli dziecko tak? Weźmiemy ślub, zamieszkamy razem i będziemy mieć dziecko. I wtedy to dziecko ustawi wszystkich do pionu i wszyscy będą mu usługiwać...-rozmarzył się.
-Kto powiedział, że wezmę z Tobą ślub? Albo, że będę miała z Tobą dziecko? Chyba po moim trupie!-znowu zaczęłam się śmiać.
-Wiem, że tego pragniesz najbardziej na świecie.-wyszeptał mi do ucha, ale zrobił to tak, że aż przeszedł mi dreszcz po plecach.
-Możliwe...-również wyszeptałam i pocałowałam Go.
-Ross jesteśmy w szpitalu!-krzyknęłam, gdy próbował ściągnąć moją bluzkę.
-No i?- zaśmiał się i od razu odpuścił.- Dobra, idziemy spać.-rozkazał i usadowił się na krześle. Było mi szkoda patrzeć, jak musi usypiać na małym stołku, ale usnął od razu, więc postanowiłam Go nie budzić, a sama również poszłam spać.

wtorek, 9 września 2014

#18

-Honses znowu spóźniona.-usłyszałam wrogi głos nauczycielki, gdy próbowałam wejść do klasy, tak, by nie zauważyła mojego spóźnienia. W końcu stała tyłem do klasy, bo znów pisała te nieszczęsne przykłady na tablicy. To drugi tydzień szkoły, a ja spóźniłam się już trzeci raz! Muszę się ogarnąć. 
-Przepraszam, autobus mi się spóźnił.-skłamałam. 
-Skoro tak, to pewnie powtórzyłaś sobie ostatnią lekcję? To proszę do odpowiedzi.-uśmiechnęła się. Nienawidziłam jej! Zawsze tak robiła, tym bardziej, że wiedziała, że nie jestem dobra z matmy. Chwyciłam za mój zeszyt i ruszyłam w stronę jej biurka, słysząc za sobą tylko szydercze śmiechy reszty klasy. 
-No Honses, pokaż co potrafisz!-krzyknął ktoś z końca sali. Czułam, jak do oczu nabierają mi się łzy, ale nadal szłam do biurka nauczycielki. 
-Przodem do klasy.-rozkazała, a ja obróciłam się, mimo, że nie chciałam. 
I zaczęło się pytanie. Na nic nie znałam odpowiedzi. Odpowiadałam tylko krótkie ,,no yyy...no" i przerywałam udając, że liczę. Z każdym wypowiedzianym słowem słyszałam docinki ze strony klasy. 
-Siadaj, jedynka.-usłyszałam i odebrałam zeszyt. Usiadłam na swoim miejscu i wyczekiwałam na dzwonek. 
Wreszcie zadzwonił dzwonek, a ja powoli wyszłam z klasy. 
-No cześć! Wiesz...w sumie mam ochotę na coś ze sklepiku, ale nie mam kasy, Honses!-krzyknął Louis, jeden z moich prześladowców. 
-Nic nie mam.-rzuciłam bez uczuć i ruszyłam przed siebie, kiedy ktoś szarpnął mnie za rękę. To Louis. Zaczął ściągać z moich ramion plecak i zaraz zaczął go przeszukiwać. 
Po około dwóch minutach rzucił nim we mnie i poszedł. 
-Mówiłam, że nic nie mam.-szepnęłam pod nosem zbierając z podłogi rzeczy, które się wysypały.
Poszłam do łazienki, podeszłam do umywalki i przemyłam twarz chłodną wodą. 
-O, tu jesteś!-ktoś szarpnął moje ramię. 
-Ashley...-warknęłam na blondynkę i zmierzyłam wzrokiem jej koleżankę. 
-Umów mnie z Ross'em.-zażądała. 
-Co?-zapytałam, chociaż słyszałam.
-Głucha jesteś?!
-Ale Ross to mój chłopak!-krzyczałam na blondynkę. Sama nie wiedziałam co robię. Jeszcze w zeszłym roku odpowiedziałabym głupie ,,dobra" i zrobiła co mi kazała. Ale tutaj stawka jest za wysoka.
-No to z nim zerwiesz.-uśmiechnęła się do mnie.
-Nie.-postawiłam się.
-Co?!-popchnęła mnie do ściany i przygniotła do niej. -Posłuchaj idiotko. Nie wiem czy wiesz, ale ja mogę Cię zniszczyć w bardzo krótkim czasie. Mogę sprawić, że w ciągu kilku miesięcy stracisz wszystko. WSZYSTKO, rozumiesz? Więc rób co mówię. Zerwiesz z Ross'em. I od razu podasz mi do niego numer.
-Nie.-powtórzyłam i wtedy Ashley nie wytrzymała. Zaczęła szarpać mnie za włosy, kopać po brzuchu i dawać ,,z liścia" w twarz. A najgorsze było to, że nawet nie mogłam jej oddać, bo jej koleżanka trzymała mi ręce. 
-No. Więc to tyle. Jutro numer Lynch'a jest u mnie w szafce, tak?-zapytała kiedy skończyła mnie okładać. Pokiwałam tylko twierdząco głową, na co ona poklepała mnie po ramieniu. 
-Grzeczna dziewczynka.-uśmiechnęła się i wyszła z łazienki. Wtedy zadzwonił dzwonek, ale ja nie poszłam na lekcje. Osunęłam się po ścianie, o którą byłam oparta i usiadłam na podłodze. Zaczęłam zanosić się łzami. Nie chciało mi się żyć, miałam dość bycia popychadłem. Powoli wstałam i spojrzałam w lustro. Poprawiłam rozczochrane włosy i zmyłam krew z wargi. Zarzuciłam plecak na ramiona i wróciłam do domu. Rzuciłam plecak na podłogę na przedpokoju i pobiegłam do łazienki. Zamknęłam drzwi z trzaskiem i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. W domu nikogo nie było. 
Zaczęłam przeszukiwać szafkę w łazience, kiedy trafiłam na żyletkę. Obracałam ją przez chwilę w rękach  i wtedy ją odłożyłam. Nie chciałam tego robić. Schowałam żyletkę z powrotem i wyszłam z łazienki. W sumie byłam z siebie trochę dumna, że tego nie zrobiłam, chociaż ciągle mnie tam ciągnęło. Usiadłam przy biurku i zobaczyłam gumkę recepturkę. Założyłam ją na rękę i zaczęłam strzelać sobie w rękę. Przypomniałam sobie słowa Ashley.
,,Posłuchaj idiotko. Nie wiem czy wiesz, ale ja mogę Cię zniszczyć w bardzo krótkim czasie. Mogę sprawić, że w ciągu kilku miesięcy stracisz wszystko. WSZYSTKO, rozumiesz? Więc rób co mówię. Zerwiesz z Ross'em. I od razu podasz mi do niego numer."
Wtedy łzy spłynęły  mi po policzku. Wzięłam kartkę i długopis i zaczęłam coś pisać. 

,,Ross. W sumie to nie wiem po co Ci to piszę. Nie radzę sobie z problemami, wiesz? W szkole mnie dręczą. Dzisiaj mnie pobili, bo nie chciałam podać im Twojego numeru. Przepraszam, że jestem taka beznadziejna. Że często obrażam się o byle co. Przepraszam, że nie jestem taka idealna, jakbyś chciał. Nie chcę z Tobą zrywać. Wniosłeś do mojego życia wiele radości. Ale ja tak dłużej nie potrafię, Ross. Kocham Cię nad życie, wiesz? Ale sobie nie radzę. Te wszystkie problemy mnie dobijają. Nie chcę tak dłużej. Nie chcę, żebyś miał mnie za problem. Boję się iść jutro do szkoły. Nie zamierzam podać im Twojego numeru, więc wtedy znowu mnie pobiją i stracę wszystko. Zdecydowałam. Może i jestem ,,tchórzem", ale nie dam sobie dalej rady. Kocham Cię ponad wszystko.-Danny" 

Spojrzałam na kartkę. Jedna łza skapnęła na kawałek papieru, który potem odłożyłam. Wzięłam drugą kartkę i napisałam drugi ,,list".

,,Ciociu...przepraszam za to. To nie jest Twoja wina. Dałaś mi wszystko co najlepsze. Gdyby nie Ty, nie wiem, co by ze mną było. Przepraszam za wszystkie moje błędy. Dziękuję, że zaadoptujesz J'a. Zajmij się nim dobrze. Kocham Cię.-Danny." 

Oba listy położyłam na biurko i drżącą ręką chwyciłam za telefon. Napisałam SMS do Ross'a. Związałam włosy w luźnego kucyka i poszłam do łazienki. 
Wyjęłam jakieś tabletki. Spojrzałam na siebie w lustro. 
-Nienawidzę Cię...-powiedziałam do odbicia i połknęłam tabletki. 
Czekałam chwilę. W tym czasie zrobiłam sobie też te kilka kresek, które wtedy odpuściłam. Coraz bardziej czułam, jak moje powieki robią się ciężkie.
-Danny!-usłyszałam gdzieś z dołu, ale nie miałam siły krzyczeć. Do łazienki wpadł Ross.
-Danny! Coś Ty zrobiła do cholery?!-krzyczał i nerwowo mną potrząsał. 
-Przepraszam...-wyszeptałam i moje powieki całkiem się zamknęły. Jeszce chwilę słyszałam tylko, jak Ross woła ,,pomocy", a potem już nic.









Hej, wrociłam po tygodniu nieobecności. Wiem, że nudny i krótki, ale jestem zmęczona. Piszcie w komentarzach co sądzicie. I jak myślicie, co będzie dalej? :)