*oczami Ross'a.*
Operują ją już z godzinę. Nie wiem co się dzieje. Dostałem SMS'a ,,przepraszam, już nie dałam rady" i od razu pojechałem do Danny. Nie zdążyłem się jeszcze niczego dowiedzieć.
Siedzę z jej ciocią w szpitalu w ciszy. O niczym nie rozmawiamy. No bo o czym? Z sali wyszedł lekarz i pielęgniarki wiozące Danny na łóżku, czy tam noszach. Od razu ja i jej ciocia podbiegliśmy do nich.
-Co z nią?!
-Pan jest kimś z rodziny?-zapytał lekarz, jakby to teraz było najważniejsze.
-Nie, jestem jej chłopakiem.-odpowiedziałem i spojrzałem na moją nieprzytomną dziewczynę.
-W takim razie musi Pan tu poczekać, a Panią zapraszam do mnie do gabinetu.-zwrócił się do ciotki Danny, a pielęgniarki gdzieś zawiozły Dan. Usiadłem w korytarzu i czekałem na jej ciocię. Do oczu już po raz kolejny napłynęły mi te cholerne łzy, a ja nie umiałem ich powstrzymać. Po prostu jedna za drugą spłynęły mi po policzku. Dlaczego próbowała się zabić?! I czemu ja nie wiedziałem o jej problemach?! Byłem tak beznadziejny, że nawet nie wiedziałem, że moja dziewczyna ma jakiekolwiek problemy, które doprowadziły ją do próby samobójczej! W tym momencie wyszła z sali ciotka Danny z lekarzem. Przetarłem łzy i podszedłem do nich. Lekarz odszedł.
-I co z nią?-pociągnąłem nosem.
-Połknęła dużą ilość środków nasennych. Miała płukanie żołądka. Jeszcze śpi, ale za niedługo powinna się wybudzić...-powiedziała i przetarła chusteczką łzy. - Ross, dziękuję, że przyjechałeś...
-To był mój obowiązek. Kocham Danny...
-Wiem. Wiesz, jesteście razem już ile...? Z 2 miesiące? A ja jeszcze nie miałam okazji Cię poznać. Mało o Tobie słyszałam. Danny ma pewnie swoje przyjaciółki od
opowiadania im o Tobie. Poznaliśmy się w takich okropnych okolicznościach, ale widzę, że kochasz moją córkę. Tak, córkę. Tak ją traktuję. Jestem ciągle zapracowana. Więc kiedy miała mi o Tobie opowiedzieć? Nigdy nie ma mnie w domu. Nawet nie wiedziałam, że ma jakieś problemy, myślałam, że jest szczęśliwa!-znów zaczęła płakać.
opowiadania im o Tobie. Poznaliśmy się w takich okropnych okolicznościach, ale widzę, że kochasz moją córkę. Tak, córkę. Tak ją traktuję. Jestem ciągle zapracowana. Więc kiedy miała mi o Tobie opowiedzieć? Nigdy nie ma mnie w domu. Nawet nie wiedziałam, że ma jakieś problemy, myślałam, że jest szczęśliwa!-znów zaczęła płakać.
-To nie jest pani wina. Nie może się pani o to obwiniać. J powinien za niedługo skończyć lekcje. Może pojadę i powiem mu, gdzie jesteśmy i przywiozę jeszcze jakieś rzeczy Danny?-zaproponowałem.
-Mógłbyś?
-Oczywiście.
-Bardzo Ci dziękuję! Może wpadniesz do nas na obiad jak Danny wyjdzie ze szpitala?
-Jasne, dziękuję.-uśmiechnąłem się i wyszedłem.
Wsiadłem do samochodu i ruszyłem do domu Danny. W między czasie zadzwoniłem do Rydel.
-Halo?-usłyszałem po drugiej stronie.
-Danny jest w szpitalu...
-Jak to?! Ale co się stało?!
-Przyjedź do niej do domu, właśnie tam jadę po jakieś rzeczy dla niej. Tam wszystko Ci opowiem, ale nie martw się, jak na razie jest już dobrze.- uspokoiłem siostrę i się rozłączyłem.
Zastukałem w drzwi, ponieważ J powinien być już w domu. I był. Otworzył mi.
-Ross? Gdzie jest Danny? Ciocia pewnie w pracy, ale Danny powinna już być. Jest z Tobą?-zadawał pytania.
-Nie, J. Danny jest w szpitalu. Próbowała popełnić samobójstwo....
-Co? Jak to? Nie, ale co z nią?!-krzyczał, a mi po policzku znowu spłynęły łzy.
-Już dobrze. Przyjechałem po rzeczy dla niej. Chcesz ze mną potem jechać?
-Jasne!
-Przyjdzie jeszcze Rydel, bo kompletnie nie wiem, co mam zabrać. Otworzysz jej?
-Tak, tak...-powiedział, a ja poszedłem na górę. Otworzyłem jej szafę, ale nie wiedziałem co mam zabrać. No bo... co się zabiera dziewczynie do szpitala?
Usiadłem przy biurku i zobaczyłem dwie kartki. Jedną z wielkim napisem ,,ROSS" ,a drugi z napisem ,,CIOCIA". Rozłożyłem tę z moim imieniem i zacząłem czytać.
,,Ross. W sumie to nie wiem po co Ci to piszę. Nie radzę sobie z problemami, wiesz? W szkole mnie dręczą. Dzisiaj mnie pobili, bo nie chciałam podać im Twojego numeru. Przepraszam, że jestem taka beznadziejna. Że często obrażam się o byle co. Przepraszam, że nie jestem taka idealna, jakbyś chciał. Nie chcę z Tobą zrywać. Wniosłeś do mojego życia wiele radości. Ale ja tak dłużej nie potrafię, Ross. Kocham Cię nad życie, wiesz? Ale sobie nie radzę. Te wszystkie problemy mnie dobijają. Nie chcę tak dłużej. Nie chcę, żebyś miał mnie za problem. Boję się iść jutro do szkoły. Nie zamierzam podać im Twojego numeru, więc wtedy znowu mnie pobiją i stracę wszystko. Zdecydowałam. Może i jestem ,,tchórzem", ale nie dam sobie dalej rady. Kocham Cię ponad wszystko.-Danny"
Co?! Nie, to nie możliwe...więc teoretycznie Danny próbowała się zabić z mojego powodu! To wszystko moja wina! Gdybym ie przyszedł wtedy do jej szkoły...
-Co z Danny?-do pokoju wpadła Rydel. Bez słowa podałem jej list i ukryłem twarz w dłoniach. Bez słowa wyszedłem przed dom. Zacząłem kopać jakiś kamień, który akurat napatoczył się pod moje nogi. Rzucałem kasztanami w drzewa i kopałem śmietniki. Wtedy poczułem na moim ramieniu dłoń. To Rydel. Przytuliła mnie bez słowa. Płakała.
-Z Danny już dobrze...ale to wszystko moja wina.- wyszeptałem, gdy się trochę uspokoiłem.
-To nie jest Twoja wina!-uspokoiła mnie.
-Jedźmy już...-powiedziałem ignorując to, co powiedziała. -spakowałaś już wszystko?
-Tak, torba jest na górze.
-Powiedz J'owi, że jedziemy. Ja idę po torbę.-powiedziałem i ruszyłem na górę. Spojrzałem jeszcze na biurko na którym leżały oba listy. Mój schowałem do kieszeni w kurtce, a cioci Danny do kieszenie w spodniach i wyszedłem. Zamknąłem dom kluczami, które zostawił J i wsiadłem do samochodu, w którym czekali już Rydel i J.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy.
W szpitalu od razu poszedłem na piętro, gdzie pewnie czekała ciocia Dan.
-J!-krzyknęła, gdy zobaczyła czternastolatka i przytuliła Go.
-Dzień dobry.-przywitała się Rydel.
-Cześć Delly...-ciotka Danny uśmiechnęła się. Właściwie to jej ciocia lepiej znała Rydel ode mnie.
Z sali wyszedł lekarz.
-Dziewczyna się obudziła. Możecie wejść, ale pojedynczo i na krótko. -
Wszyscy spojrzeliśmy na siebie. Ja wszedłem pierwszy. Spojrzałem na jej zabandażowany nadgarstek. Położyłem torbę z jej rzeczami obok łóżka i usiadłem na krzesełku.
-Przepraszam...-wyszeptała, a po jej policzku powoli spłynęła łza.
-Przestań...to wszystko przeze mnie. Gdybym nie przyszedł do tej szkoły, to by Ci nie dokuczali.
-Ross...oni mi dokuczają już 2 lata. To nie Twoja wina.
-i nic z tym nie robiłaś?
-A co miałam robić?-nie odpowiedziałem. Przytuliłem ją tylko. Potem musiałem wyjść, bo inni też chcieli wejść.
*oczami Danny.*
Po Ross'ie przyszła do mnie ciocia. Ciągle płakała, a ja nie chciałam na to patrzeć.
-Przepraszam, że nie było mnie przy Tobie...-pogłaskała mnie po głowie.
-To nie przez Ciebie. Tylko przez ludzi z mojej szkoły.
-Jak to?
-Normalnie. Ross mógł mnie nie ratować. Przynajmniej miałabym spokój. Ciągle mnie tam niszczyli...
-Danny nie mów tak! Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?!
-Miałaś swoje zmartwienia...-wymamrotałam.
Po cioci przyszła Rydel. Ona tylko płakała i ja płakałam. Nie rozmawiałyśmy. Kochałam z nią milczeć. To była moja najlepsza przyjaciółka. Skoro mogłam z nią milczeć, to mogłam z nią wszystko.
J rozpłakał się u mnie w sali, więc od razu wyszedł. Nie rozmawialiśmy. Potem wszyscy pojechali do domu, bo Ross kazał im odpocząć. On sam został ze mną. Położył się koło mnie na łóżku, a ponieważ było miejsca tylko na jedną osobę, leżałam prawie na nim, ale potem przyszedł lekarz i kazał mu zejść. Siadł więc na krześle.
-Obiecuję, że zniszczę tych wszystkich gnoi.-zakomunikował jak gdyby nigdy nic.
-Przestań Ross, nie chcę o nich teraz myśleć.
-Przepraszam...jak będziemy mieli dziecko...
-chwila co?-zaśmiałam się.
-No co?! Chyba będziemy mieli dziecko tak? Weźmiemy ślub, zamieszkamy razem i będziemy mieć dziecko. I wtedy to dziecko ustawi wszystkich do pionu i wszyscy będą mu usługiwać...-rozmarzył się.
-Kto powiedział, że wezmę z Tobą ślub? Albo, że będę miała z Tobą dziecko? Chyba po moim trupie!-znowu zaczęłam się śmiać.
-Wiem, że tego pragniesz najbardziej na świecie.-wyszeptał mi do ucha, ale zrobił to tak, że aż przeszedł mi dreszcz po plecach.
-Możliwe...-również wyszeptałam i pocałowałam Go.
-Ross jesteśmy w szpitalu!-krzyknęłam, gdy próbował ściągnąć moją bluzkę.
-No i?- zaśmiał się i od razu odpuścił.- Dobra, idziemy spać.-rozkazał i usadowił się na krześle. Było mi szkoda patrzeć, jak musi usypiać na małym stołku, ale usnął od razu, więc postanowiłam Go nie budzić, a sama również poszłam spać.
Co?! Nie, to nie możliwe...więc teoretycznie Danny próbowała się zabić z mojego powodu! To wszystko moja wina! Gdybym ie przyszedł wtedy do jej szkoły...
-Co z Danny?-do pokoju wpadła Rydel. Bez słowa podałem jej list i ukryłem twarz w dłoniach. Bez słowa wyszedłem przed dom. Zacząłem kopać jakiś kamień, który akurat napatoczył się pod moje nogi. Rzucałem kasztanami w drzewa i kopałem śmietniki. Wtedy poczułem na moim ramieniu dłoń. To Rydel. Przytuliła mnie bez słowa. Płakała.
-Z Danny już dobrze...ale to wszystko moja wina.- wyszeptałem, gdy się trochę uspokoiłem.
-To nie jest Twoja wina!-uspokoiła mnie.
-Jedźmy już...-powiedziałem ignorując to, co powiedziała. -spakowałaś już wszystko?
-Tak, torba jest na górze.
-Powiedz J'owi, że jedziemy. Ja idę po torbę.-powiedziałem i ruszyłem na górę. Spojrzałem jeszcze na biurko na którym leżały oba listy. Mój schowałem do kieszeni w kurtce, a cioci Danny do kieszenie w spodniach i wyszedłem. Zamknąłem dom kluczami, które zostawił J i wsiadłem do samochodu, w którym czekali już Rydel i J.
Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy.
W szpitalu od razu poszedłem na piętro, gdzie pewnie czekała ciocia Dan.
-J!-krzyknęła, gdy zobaczyła czternastolatka i przytuliła Go.
-Dzień dobry.-przywitała się Rydel.
-Cześć Delly...-ciotka Danny uśmiechnęła się. Właściwie to jej ciocia lepiej znała Rydel ode mnie.
Z sali wyszedł lekarz.
-Dziewczyna się obudziła. Możecie wejść, ale pojedynczo i na krótko. -
Wszyscy spojrzeliśmy na siebie. Ja wszedłem pierwszy. Spojrzałem na jej zabandażowany nadgarstek. Położyłem torbę z jej rzeczami obok łóżka i usiadłem na krzesełku.
-Przepraszam...-wyszeptała, a po jej policzku powoli spłynęła łza.
-Przestań...to wszystko przeze mnie. Gdybym nie przyszedł do tej szkoły, to by Ci nie dokuczali.
-Ross...oni mi dokuczają już 2 lata. To nie Twoja wina.
-i nic z tym nie robiłaś?
-A co miałam robić?-nie odpowiedziałem. Przytuliłem ją tylko. Potem musiałem wyjść, bo inni też chcieli wejść.
*oczami Danny.*
Po Ross'ie przyszła do mnie ciocia. Ciągle płakała, a ja nie chciałam na to patrzeć.
-Przepraszam, że nie było mnie przy Tobie...-pogłaskała mnie po głowie.
-To nie przez Ciebie. Tylko przez ludzi z mojej szkoły.
-Jak to?
-Normalnie. Ross mógł mnie nie ratować. Przynajmniej miałabym spokój. Ciągle mnie tam niszczyli...
-Danny nie mów tak! Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?!
-Miałaś swoje zmartwienia...-wymamrotałam.
Po cioci przyszła Rydel. Ona tylko płakała i ja płakałam. Nie rozmawiałyśmy. Kochałam z nią milczeć. To była moja najlepsza przyjaciółka. Skoro mogłam z nią milczeć, to mogłam z nią wszystko.
J rozpłakał się u mnie w sali, więc od razu wyszedł. Nie rozmawialiśmy. Potem wszyscy pojechali do domu, bo Ross kazał im odpocząć. On sam został ze mną. Położył się koło mnie na łóżku, a ponieważ było miejsca tylko na jedną osobę, leżałam prawie na nim, ale potem przyszedł lekarz i kazał mu zejść. Siadł więc na krześle.
-Obiecuję, że zniszczę tych wszystkich gnoi.-zakomunikował jak gdyby nigdy nic.
-Przestań Ross, nie chcę o nich teraz myśleć.
-Przepraszam...jak będziemy mieli dziecko...
-chwila co?-zaśmiałam się.
-No co?! Chyba będziemy mieli dziecko tak? Weźmiemy ślub, zamieszkamy razem i będziemy mieć dziecko. I wtedy to dziecko ustawi wszystkich do pionu i wszyscy będą mu usługiwać...-rozmarzył się.
-Kto powiedział, że wezmę z Tobą ślub? Albo, że będę miała z Tobą dziecko? Chyba po moim trupie!-znowu zaczęłam się śmiać.
-Wiem, że tego pragniesz najbardziej na świecie.-wyszeptał mi do ucha, ale zrobił to tak, że aż przeszedł mi dreszcz po plecach.
-Możliwe...-również wyszeptałam i pocałowałam Go.
-Ross jesteśmy w szpitalu!-krzyknęłam, gdy próbował ściągnąć moją bluzkę.
-No i?- zaśmiał się i od razu odpuścił.- Dobra, idziemy spać.-rozkazał i usadowił się na krześle. Było mi szkoda patrzeć, jak musi usypiać na małym stołku, ale usnął od razu, więc postanowiłam Go nie budzić, a sama również poszłam spać.
Świetny!!! :D Dobrze, że Danny nic nie jest. Ross i te jego plany na przyszłość hahaha :p Czekam na next.
OdpowiedzUsuńPiękny podobało mi się hehe a te plany rossa hehe
OdpowiedzUsuń